Morski motylkowy pocałunek
%3Aformat(jpeg)%3Afill(f8f8f8%2Ctrue)%2Fs3%2Fstatic.nrc.nl%2Fwp-content%2Fuploads%2F2019%2F10%2Fyoup5bij3.png&w=1920&q=100)
Czy myślałem o Rosjanach, gdy w zeszłą środę około godziny szóstej przeleciały nad naszym domem z ogłuszającym hałasem cztery pretensjonalne F-35?
Nie, to raczej jakiś rytuał otrzęsin w pijackim bractwie. Nieco starsze dzieciaki próbują nastraszyć pierwszoroczniaków. Dla przeciętnego czytelnika, który nie wie, kim jest pierwszoroczniak: w bractwie nazywa się ich „pierwszymi”.
Ale jak ci studenci dostają w swoje ręce taką latającą maszynę? Znajomości. Ojciec w siłach powietrznych albo ojciec, który ma hangar z tuzinem takich maszyn na swoim podwórku w Vught lub Wassenaar. Hobbystycznie. Coś jak Fritske van Eerd. Ale jeszcze bardziej szalony.
Okazało się, że to oficjalny salut od Dowództwa Sił Powietrznych do Sail. Tym absurdalnym, publicznym salutem Królewskie Holenderskie Siły Powietrzne chciały zademonstrować związek między obronnością a społeczeństwem. Stało się to bardziej słyszalne niż widoczne. Zanim się zorientowaliśmy, tych drani znowu nie było.
Ale szczerze się zastanawiam: kto w naszej armii wymyśla takie dziecinne działania? To nie brzmi jak rozkaz ministra Rubena Brekelmansa, który ma teraz inne sprawy na głowie. Na przykład, jak musi ciągle kłamać, że cała partia VVD nadal w pełni popiera Dilana Yesilgöza, pomimo gafy za gafą za gafą. Nie, ten minister wydaje mi się trochę zbyt rozsądny, żeby wygłaszać takie dziecinne bzdury.
Kto więc wydał ten rozkaz? Może jakiś obłąkany generał w średnim wieku, próbujący zaimponować swojemu świeżo upieczonemu niechlujowi, który dryfował po rzece IJ z setkami innych pontonów pełnych emerytów pijących Chardonnay. Albo tragiczny ważniak, który próbował puścić sarkastyczne oko naszemu ukochanemu królowi. Willy też tam dryfował. Niestety, nie w swojej zwykłej motorówce, ale z kilkoma przyjaciółmi na jachcie swojej matki. Trafił na pierwsze strony gazet, bo wpadł na niego niewidomy łajdak. W tym przypadku „wpadnięcie” to lekka przesada. To był pocałunek niczym morski motyl. Nic więcej. Ale to było we wszystkich 49 talk-showach w naszym kraju tego wieczoru.
Kto był winny? Nie sądzę, żeby ktokolwiek. Parkiet był tak zatłoczony, że nie dało się nie dotknąć. Możliwe też, że nasz król przez chwilę nie zwracał uwagi, bo patrzył w telefon. Najwyraźniej chciał wiedzieć, jak radzą sobie jego norwescy koledzy. Bo mają poważny problem po wybrykach tego drania Mariusa. Dwadzieścia trzy przestępstwa i wykroczenia, w tym trzy gwałty i cztery przypadki molestowania seksualnego. Podobno było w to zamieszanych od piętnastu do dwudziestu ofiar. Rozumiem też, że zboczeniec nagrał wszystkie te świństwa. Tak jak ten francuski psychopata, który pozwolił połowie wioski cieszyć się swoją śpiącą żoną. Marius wszystkiemu zaprzecza i nadal chodzi na wolności. Ta ostatnia część jest szczególnie interesująca.
Ale wróćmy do tej przerażającej eksplozji w środę wieczorem, która dała nam to ostateczne kijowskie uczucie z nutą Gazy. Co właściwie rozumieją przez „połączenie” w wojsku? To zdecydowanie najbardziej puste, bezsensowne słowo naszych czasów. Każdy niewykwalifikowany idiota używa go dziesięć razy podczas sesji. Dla żartu wpisałem w Google hasło „trener połączeń” i od razu je znalazłem. Kobieta z mętnym językiem nazywa siebie tak. Prowadzi ludzi, którzy nie są pewni, czy nadal podążają ścieżką organizacji. Radziłbym jej natychmiast zadzwonić do wojska, ponieważ jest tam wielu nieudaczników, którzy całkowicie się pogubili. Nie tylko w tej organizacji, ale w całym społeczeństwie.
Jeśli jest coś, czego nie powinieneś teraz robić, to wystrzeliwanie czterech bombowców nad stawem zabawowym pełnym znudzonych ludzi. Gdybym był ich terapeutą od budowania więzi, zaczynałbym każdą sesję od oglądania klaszczącego Trumpa witającego swojego przyjaciela Putina na czerwonym dywanie. I poradziłbym im, żeby zachowali te F-35 na moment, kiedy będą naprawdę potrzebne. Kiedy to będzie? Być może już wkrótce.
nrc.nl