Renata Dancewicz: "Wszystkiego w życiu nie można robić, nie można być wszystkim"

PAP Life: W serialu "Aniela" platformy Netflix wciela się pani w Zofię, kochankę męża tytułowej Anieli. Zofia jest piosenkarką, która święciła triumfy trzydzieści lat temu. Teraz bardzo tęskni do tamtego okresu, ogląda swoje stare nagrania. Pani lubi wracać do przeszłości? W tym roku mija dokładnie trzydzieści lat, kiedy dostała pani nagrodę w Gdyni za role w trzech filmach: "Pułkowniku Kwiatkowskim", "Tato" i "Deborah".
Renata Dancewicz: Wracam, to jest oczywiście naturalne i w pewnym sensie nieuniknione. Lubię takie wycieczki do przeszłości, patrzę na to z oddalenia, sentymentalnie, z rozrzewnieniem, czasami ze zdziwieniem. Ale nie ma czegoś takiego, że tęsknię. Na pewno nie chciałabym wrócić do tamtego czasu, na przykład po to, żeby coś poprawić.
Zasadniczo jestem zadowolona z tego, jak potoczyły się moje losy, bo uważam, że potoczyły się harmonijnie, w zgodzie z moim charakterem. Przeważnie nie robiłam niczego wbrew sobie i bardziej ufałam sobie i swojemu instynktowi niż innym. Przeważnie, bo tak na sto procent i zawsze też się nie da. Wiadomo, że inni ludzie i to, co się dzieje wokół nas, też jest ważne i ma wpływ. Poza tym to jest takie gdybanie, historia alternatywna. Szkoda na to czasu.
Wiadomo, że w życiu są różne okresy, czasami mamy się gorzej, czasami lepiej i w zależności od tego mamy różne przemyślenia. Ale - odpukać - jestem w bardzo dobrym momencie swojego życia i w związku z tym nie odczuwam potrzeby korekty.
PAP Life: W jednej z pierwszych scen oglądamy Zofię w sytuacji intymnej z mężem Anieli. Miała pani wątpliwości, czy zagrać tę scenę?
R.D.: Gdybym się wahała, miała jakieś wątpliwości, to nie zagrałabym tego. Przecież nikt nie jest zmuszony. Moim zdaniem nieczęsto zdarzają się tak dobrze napisane scenariusze, tak błyskotliwe, przekorne, z takim rozmachem jak "Aniela". Ten scenariusz jest trochę niepolski, ma oddech, więc bardzo się ucieszyłam, że mogłam wziąć w tym udział. Szczerze mówiąc mam gdzieś, co ktoś będzie sobie myślał na mój temat. Oczywiście, że wyglądam inaczej niż trzydzieści lat temu, bo teraz mam pięćdziesiąt sześć lat. Czemu mam się tłumaczyć z jakiejś oczywistości?
PAP Life: Zagrała pani w kilku filmach z Markiem Kondratem. Kilkanaście lat temu Kondrat zrezygnował z aktorstwa i zajął się biznesem winiarskim, pani od ponad dwudziestu lat występuje w "Na Wspólnej", gra w filmach i serialach, ale są to niewielkie role. Jakie miejsce w pani życiu zajmuje aktorstwo?
R.D.: Jest to moja praca, dzięki niej się utrzymuję i czasami nawet ją lubię. Wiadomo, że praca w jakimś stopniu bardzo organizuje nasz tryb życia, musimy zarabiać, bo niewiele osób może sobie pozwolić na to, żeby nie pracować. Moja praca jest dosyć wyjątkowa, bo nie jest od do. Jest oczywiście bardzo ważna i dużo jej zawdzięczam, ale nie jest najważniejsza, bo najważniejsze jest samo życie.
PAP Life: Niedawno pojawiła się w mediach informacja, że Marek Kondrat wraca do aktorstwa i zagra w nowej ekranizacji "Lalki". Chciałaby pani z nim znów spotkać się przed kamerą?
R.D.: Oczywiście, że propozycję fajnej roli bym przyjęła, nawet jeżeli byłaby z Markiem Kondratem (śmiech). Ale - kiedyś już to powiedziałam - nie jestem fanatyczną aktorką, nie muszę grać wszystkich ról. Nie mam poczucia, że jak czegoś nie zagram, to coś ważnego mnie omija.
Renata Dancewicz o pasji do brydżaPAP Life: Ważny w pani życiu jest brydż. Jest pani członkinią Polskiego Związku Brydża Sportowego z tytułem Mistrza Sportowego, jeździ pani na turnieje. Przyznam, że mnie brydż wydaje mi się rozrywką retro. Dlaczego zaczęła pani grać właśnie w brydża?
R.D.: Kiedy miałam sześć lat, babcia nauczyła mnie grać w oczko. Moja rodzina grała w różne karty, z wyjątkiem brydża. Zainteresowałam się brydżem po lekturze kryminałów Agathy Christie, której byłam fanką, bo w tych powieściach ta gra pojawia się często. Zapisałam się na kursy brydża sportowego, zaczęłam chodzić na zajęcia, wyjeżdżać na turnieje. Środowisko brydżowe jest bardzo różne i właśnie to w nim lubię. Jest sporo młodych ludzi i Polska ma poważne sukcesy w kategoriach młodzików czy juniorów.
Coraz więcej kobiet gra w brydża, są klasy sportowe brydżowe, z których wychodzą świetnie grający ludzie. Są też starsi ludzie, ale są też dzieci, których głowy wystają ledwo ponad stół. Oczywiście nie jest to rozrywka masowa. Ale na szczęście wystarczająco dużo osób gra i dzięki temu mamy swoje imprezy. Niedawno odbyły się mistrzostwa Europy w brydżu sportowym w Poznaniu i sporo medali trafiło do Polaków.
Brydż podąża za nowoczesnością, licytuje się na iPadach, są maszyny, które rozdają karty. Zdaję sobie sprawę, jest takie wrażenie retro i być może coś w tym jest. W każdym razie ja bardzo kocham brydża.
PAP Life: Dużo czasu poświęca pani na grę, wyjazdy na turnieje?
R.D.: Brydż jest grą statystyczną, więc jeśli chce się grać dobrze, trzeba po prostu grać, trenować. Ostatnio ze względów zawodowych mam zajęte weekendy, więc gram troszeczkę rzadziej. Teraz zaczynają się wakacje, będę miała więcej czasu, więc będę grała częściej.
PAP Life: Czy na brydżu można zarabiać?
R.D.: Są ludzie, którzy zarabiają na brydżu, ale jest ich niewielu. Natomiast cała reszta pasjonatów raczej dokłada do tego sportu, bo to właśnie turnieje, wyjazdy, czyli zakwaterowanie i tak dalej.

PAP Life: Utrzymuje się pani z aktorstwa. Od ponad dwudziestu lat gra pani w serialu "Na Wspólnej". Co jeszcze się dzieje w pani zawodowym życiu?
R.D.: Gram też w teatrach, głównie spektakl "żONa" w reżyserii Adama Sajnuka z Piotrem Polkiem, we wrześniu będziemy na scenie w Małej Warszawie, zapraszam. Gramy go też w Polsce, ponieważ po pandemii tak się porobiło, że jest bardzo dużo wyjazdów. Mam wrażenie, że ludzie są złaknieni komedii.
Teraz zrobiłam w Teatrze Komedia w Warszawie spektakl "Złodziej". I to jest o tyle śmieszna rzecz, że pierwszy raz grałam "Złodzieja" w reżyserii Janusza Majewskiego w Kwadracie, kiedy złodziejem był Jan Kobuszewski. Drugi raz zagrałam ten tytuł w reżyserii Cezarego Żaka, kiedy złodziejem był Czarek Żak. A teraz w Komedii także reżyseruje Czarek Żak, a złodziejką jest Dorota Stalińska.
Dla mnie jest to ciekawe też z tego powodu, że poprzednio grałam inną rolę. Zrobiłam też bardzo ciekawą rzecz w Teatrze Polskim w Szczecinie - "Kopenhagę" w reżyserii Adama Opatowicza. To sztuka Michaela Frayna z lat 80. mówiąca o odpowiedzialności moralnej fizyków jądrowych, którzy skonstruowali bombę jądrową.
PAP Life: Chodzi pani na castingi do filmów?
R.D.: Zależy, czasami chodzę. Ale nie jest to moje ulubione zajęcie.
PAP Life: Był w pani życiu taki moment, kiedy myślała pani, żeby odpuścić sobie aktorstwo?
R.D.: Miałam inne pomysły na życie, zanim zostałam przyjęta na studia aktorskie. Ale jak już Jan Machulski wyrzucił mnie ze szkoły, zaczęłam grać w filmach, potem byłam w teatrze w Wałbrzychu u Wowy Bielickiego. To chyba przekora spowodowała, że postanowiłam udowodnić Machulskiemu, że nie miał racji.
A później, jak już zostałam aktorką, to względnie odniosłam sukces, że mogłam się utrzymywać z tego zawodu. I dlatego nie miałam potrzeby szukania innej pracy, natomiast czasem z różnych powodów pojawiały się w mojej głowie jakieś pomysły, ale nie na tyle poważne, żeby zmienić totalnie swoje życie zawodowe.
PAP Life: À propos zmian, serial "Aniela" jest też o kryzysie wieku średniego, który dopada zarówno mężczyzn, jak i kobiety. W pewnym momencie dokonujemy bilansu, co nam się udało, co nie wyszło. Niektórzy decydują się wtedy na radykalne zmiany. Przeżyła pani taki kryzys?
R.D.: Nie, czuję ciągłość ze sobą. Jestem zwolenniczką bardziej ewolucji niż rewolucji Oczywiście czasem człowiek w swoim życiu akcentuje jedno bardziej niż drugie, ma jakieś inne priorytety, jest zakochany czy nie, albo zostaje matką itd. Natomiast nie mam czegoś takiego, że nagle stwierdziłam, że moje życie było do bani albo, że żyłam jak nie ja i teraz chcę odzyskać siebie.
Tak jak w "Anieli", kiedy jej mąż Jan jedzie na męskie kręgi mocy i dochodzi do wniosku, że całe życie kochał Zofię, swoją pierwszą miłość ze szkoły, postanawia przestać żyć życiem fasadowym i chce wrócić do jakichś - według niego - rzeczy ważnych. Wiadomo, że takie rewolucje różnie się kończą, moim zdaniem przeważnie źle albo śmiesznie.
Świat od dawna już taki jest, że cały czas nas bombarduje tym, co możemy robić, bo jesteśmy tego warci, bo nam się należy i tak dalej. A ja jednak jestem fanką Epikura i realizowania siebie i przyjemności, ale w samoograniczeniu, czyli zrozumieniu, kim się jest, i akceptacji, że wszystkiego w życiu nie można robić, nie można być wszystkim.
PAP Life: To powoduje poczucie wiecznego niespełnienia, ciągłe poszukiwania.
R.D.: I prowadzi też do nerwicy i różnych innych zaburzeń. Jeżeli chcesz być wszystkim, to wiadomo, że to ci się nie uda. Po prostu trzeba się na coś zdecydować. Gdy miałam dwadzieścia lat, to wiedziałam, że nie zostanę baletnicą, bo jest to fizycznie niemożliwe, mimo że marzyłam o tym od dziecka. Nigdy nie korcił mnie golf, tenis, podróże w kosmos czy nurkowanie i nawet nie mam ochoty tego próbować, ponieważ w tym czasie wolę robić to, co chcę. I takie życie w zgodzie ze sobą, bez narcystycznych historii czy wybujałych ambicji wydaje mi się lepsze, przynajmniej dla mnie.
Bo nie kończy się właśnie jakąś rewolucją, że nagle rzucam wszystko i się zmieniam, bo żyłam w fałszu i to nie byłam ja. Ja po prostu od urodzenia jestem sobą i żyję tak, jak umiem. W związku z tym do tej pory nie złapała mnie chęć na takie totalne zmiany i chyba mało prawdopodobne, żeby kiedyś złapała.
PAP Life: Na początku rozmowy powiedziała pani, że jest teraz w bardzo dobrym momencie życia. To znaczy, że wszystko jest na właściwym miejscu?
R.D.: Nie, ja tego tak nie traktuję, że coś ma być na jakimś miejscu czy poukładane. Po prostu dobrze się czuję. Jestem zdrowa. Mam przyjaciół. Jestem zakochana. Mam super syna. Są wakacje. Czego chcieć więcej? Życie nie jest tabelką Excela, że tutaj muszę zrobić to i to, a jak nie, to będę nieszczęśliwa. Życie to jest chaos i po prostu reagujemy na to, co nam się przydarza. Oczywiście jakieś plany mamy, ale nie możemy się do nich przywiązywać. Jak nie będzie, to trudno. Będzie co innego.
PAP Life: Zawsze tak pani myślała?
R.D.: Nie wiem, nie przeprowadzam jakiejś autoanalizy. Mam bardzo dobre usposobienie, po prostu wolę być szczęśliwa niż nieszczęśliwa. Wolę się nie martwić na zapas. To oczywiście nie znaczy, że nie przydarzyły mi się złe rzeczy czy nie miałam złych momentów, jakichś problemów, czy nawet tragedii. Ale też wiem, że nie wszystko zależy ode mnie i nie mam zamiaru brać na siebie winy i odpowiedzialności za cały świat, bo to jest recepta na frustrację.
PAP Life: Do planów nie należy się przywiązywać. Ale jednak zapytam panią o plany na wakacje?
R.D.: Na początku lipca jeszcze trochę popracuję, bo kończę "Wspólną". A potem będę sobie podróżować, jeździć po Włoszech, będę nad morzem, trochę posiedzę u siebie na wsi. Będę grać w brydża, czytać, spać i zbijać sobie przysłowiowe bąki. Bo właśnie po to są wakacje.
Rozmawiała Iza Komendołowicz
Renata Dancewicz - aktorka filmowa i teatralna. Brydżystka. Studiowała aktorstwo w łódzkiej filmówce. Aktorski egzamin zawodowy zdała eksternistycznie. Laureatka nagrody dla najlepszej aktorki drugoplanowej w trzech filmach: "Tato", "Deborah", "Pułkownik Kwiatkowski" na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 1995 roku. Od ponad 20 lat występuje w serialu "Na Wspólnej", gra w prywatnych teatrach. Ostatnio zagrała w serialu "Aniela" (Netflix). Ma 56 lat, jest mamą 21-letniego Jerzego.
well.pl