Wszystko przez miłość do szczypiorniaka

– Moi rodzice uprawiali, może nie ma wyjątkowym profesjonalnym poziomie, od zawsze sport. Moja siostra podobnie. Próbowałam różnych dyscyplin. Była to między innymi siatkówka, ale to piłka ręczna przykuła moją największą uwagę. Moja droga nie była łatwa, przede wszystkim ze względów na warunki fizyczne. Nie posiadam ich wyjątkowych, więc musiałam mocno walczyć. Przeszłam wszystkie możliwe szczeble.
[middle1] W Polsce tą miłość podzieliła Pani między Lublin i Jarosław.– No tak. Po drodze były jeszcze dwa lata w Koszalinie. Ale zaczęłam rzeczywiście w Lublinie. Od razu wielkie doświadczenie, takie z przytupem. Tam spędziłam cztery lata. Potem chciałam sprawdzić, co jestem warta gdzie indziej. I był wspomniany Koszalin. Wróciłam jednak do Lublina, a na finał Jarosław.
W Lublinie poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko.– Od pierwszej sekundy w szatni było wiadomo, o co mamy czy musimy walczyć. Nie było odpuszczania. Wiedziałyśmy, że walczymy o mistrzostwo, że walczymy o puchar, że walczymy jak najlepiej umiemy w Europie. Różnie z tym oczywiście bywało. Presja była naprawdę ogromna.
Czy decydując się na przenosiny do Jarosławia, znała Pani historię tej dyscypliny w tym mieście. Widziała Pani, że to takie falowanie i spadanie?– Tylko troszeczkę znałam. Stanęłam przed wyborem, czy po urlopie macierzyńskim pozostać w Lublinie, czy wybrać Jarosław. Krok po kroku zaczęłam się wgłębiać w temat, w historię klubu. Rzeczywiście, to taka sinusoida. Wzloty i upadki. Ale nie bałam się tego. Za dużo przeszłam w Lublinie. Moim zadaniem było wspomóc zespół doświadczeniem, bo tego faktycznie brakowało. Zdobyłyśmy awans do superligi. Wróciłam do formy.
Była taka słynna prezentacja zespołu na rynku w Jarosławiu. Wówczas trener Reidar Møistad obiecał medal mistrzostw Polski.– Pamiętam tę prezentację. Pamiętam to zapewnienie. Byłyśmy nieco zszokowane, bo była to poważna deklaracja. No, nigdy głośno o tym nie rozmawiałyśmy w szatni. Cel był, ale to był zupełnie nowy zespół. Złożony z wielu zawodniczek różnych narodowości. Była bariera językowa, podejście każdej z nas do treningów i meczów było zupełnie inne. Tworzyłyśmy fajny team, dobrze byłyśmy przygotowane do sezonu, ale finalnie nie wszystkie udźwignęłyśmy presję. Zwłaszcza dla młodych. Zaraz na początku przegrałyśmy cztery mecze z rzędu, aż przyszedł przełom w Koszalinie. Pamiętam ten mecz do dzisiaj. Wygrałyśmy jedną bramką...
Przeczytałeś tylko fragment tekstu. Chcesz przeczytać całość i inne artykuły premium? Nieograniczony dostęp do pełnych tekstów od 19 groszy dziennie! Masz już wykupiony dostęp? Zaloguj się
Pozostało 73% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępZycie Warszawy