Blues boloński. Pod arkadami z Enrico Brizzi


(LaPresse)
Pismo, tradycje, dialekt. Jak zmienia się miasto będące symbolem kultury młodzieżowej. Pytanie do autora „Jack Frusciante opuścił zespół”: czy miasto jest nadal wykształcone, grube, czerwone i z wieżyczkami
Na ten sam temat:
„Nie chcesz zaprzeczać piosence, która mówi, że nawet dziecko nie zgubi się w centrum Bolonii”. Enrico Brizzi udziela mi wskazówek przez telefon i muszę przyznać, że zgubiłem się pod arkadami. Jestem w Bolonii, ponieważ po przeczytaniu Due, długo oczekiwanej kontynuacji Jacka Frusciante Has Left the Group, miałem ochotę na trochę turystyki w młodości, a także zapytać autora, czy miasto jest nadal Uczone, Grube, Czerwone i Wieżowe. Skoro już przy tym jesteśmy, dobrym pomysłem byłoby również zrozumienie, jak zmieniło się od tamtego lata, kiedy stary Alex, bohater dwóch powieści, truchtał jak Girardengo aleją Saragozza. W końcu znajduję to miejsce i następuje moment odbicia lustrzanego: oboje wyglądamy, jakbyśmy wyszli z Peaky Blinders. Wpadamy na Via Indipendenza, gdzie jakaś para robi rytualne okrążenia. „Kiedy byłem dzieckiem, nawet nie pomyślałbyś o spacerze po Bolonii. Aby pójść do centrum wyjechaliśmy rowerem lub Vespą. Jeśli spojrzysz na zdjęcia, zobaczysz zaparkowane samochody na Piazza Maggiore” – mówi mi Brizzi, gdy tylko znajdujemy stolik na zewnątrz. Właściciel obawia się przejeżdżającego radiowozu i nie chce narażać się na mandaty za niejasne przepisy dotyczące miejsc siedzących na zewnątrz. „Jeszcze dziesięć lat temu cała ta turystyka była nie do pomyślenia. Dziś miasto stało się bardzo burżuazyjne, czy wręcz zgentryfikowane, żeby użyć słowa, które mnie obrzydza. Odnosi się wrażenie, że miasto naprawdę zmieniło swoje oblicze: z epicentrum kultury młodzieżowej za sprawą uniwersytetu stało się miastem pokazowym na trasie Grand Tour Tortellino. Gigantyczny, otwarty obiekt Airbnb. „Zmieniło się to, że ludzie w moim wieku odziedziczyli mieszkanie po ciotce, takie jak te domy z końca XIX wieku przy Via Indipendenza, i dziś żyją z tych dochodów. „Po prostu przestał pracować.”
Myślę, że trzeba mieć bogatych krewnych, żeby zasłużyć na taki majątek. „Nie mówię tego z zazdrości. To właśnie w szkole klasycznej, Caimani moich książek, najlepszej szkole w mieście, znalazłem się pośród serbskich Mazzanti Vien dal Mare. Moja rodzina jest liczna: mój ojciec miał ośmioro rodzeństwa, matka siedmioro, a moi dziadkowie na pewno nie byli Trumpami. „Byli to geodeta z prowincji i dyrektor poczty w San Lazzaro di Savena” . Dziadkowie często wracają do tej rozmowy, ale ja tymczasem pytam ich, jak rozpoznać prawdziwego bolończyka. Czy siedem pokoleń to wystarczająco dużo jak na Rzymian? „Pozwólcie mi jasno przedstawić moje kwalifikacje: rodzina bolońska od co najmniej 1613 r. Mój przodek Guidus de Briziis, z mieczem w ręku, pracował dla gminy Bolonia jako kapitan górski. Był w Apeninach, aby powstrzymać toskańskie najazdy i stłumić niesforną szlachtę, która w dzień pełniła funkcję hrabiego, a nocą zakładała maski rozbójników, aby dokonywać rabunków". Instynkt podpowiada, że potrzeba na to więcej niż siedmiu pokoleń. Mówi mi, że to wszystko jest wynikiem badań jego ojca, profesora historii nowożytnej, specjalizującego się w mobilności studentów. „Pokolenie moich rodziców wstydziło się mówić dialektem, ale moi dziadkowie się nim posługiwali. I może to być zacofane, ale kiedy zdaję sobie sprawę, że moje córki nie rozumieją ani słowa, to napisanie tego staje się dla mnie misją”. Ale pytanie jest jedno: czy w Bolonii nadal mówi się dialektem bolońskim? „Czujesz to na stadionie, chociaż przyjeżdżają tam również turyści, zwłaszcza w związku z Ligą Mistrzów. To język, który zanika”.
Brizzi pozostaje w cieniu Dwóch Wież tylko na czas meczu. Jest posiadaczem karnetu na mecze całego sezonu i właśnie napisał piosenkę dla drużyny z Bolonii zatytułowaną Zirudela del Bologna. To jedna z nici łączących go z rodzinnym miastem od czasu przeprowadzki do Como. Drugim jest język, do którego czuje potrzebę powrotu. „W Porta Maggiore znajduje się tablica pamiątkowa przypominająca intuicję Dantego z De Vulgari Eloquentia, kiedy to zdał sobie sprawę, że w Bolonii mówiono dwoma różnymi dialektami: w części, w której mieszkali rycerze, język był bardziej podobny do lombardzkiego ze względu na germańskie korzenie; w popularnej części, z portykami, w które niemal uderzało się głową, bo były tak niskie, łacińskie korzenie były o wiele bardziej widoczne. W domu też używano tego podwójnego dialektu: dziadkowie poprawiali się nawzajem. Podejrzewam, że w tym momencie warto zadać pytanie o dziadków. „Należę do pokolenia, któremu wmówiono, że dziadków trzeba rozumieć. Mój ojciec był jeszcze w łóżeczku, gdy do jego pokoju wleciał granat ręczny. To Republikanie chcieli, żeby mój dziadek zapłacił za przejście na drugą stronę. Ten sam dziadek opowiadał mi o tym, jak czekał na posterunku partyzanckim obok wiadra pełnego wydłubanych oczu. W tym chaosie umarło współczucie, ale w każdym razie w mieście było lepiej. Musieli sprzedać ziemię, która zawsze do nich należała, i schronić się w Bolonii. Przemoc na ulicach i w życiu prywatnym, po obu stronach, jest tu czymś powszechnym. Dorastałem wiedząc, że za tym wszystkim stoi krwawa historia.
Bolonia, miasto bez litości, można by rzec za Lucą Carbonim. Być może wynika to z jego kluczowego położenia geopolitycznego, ale przewinęli się przez nie wszyscy, od Etrusków po punkowców. „To otwarte miasto. Słońce wschodzi nad morzem i zachodzi w kierunku San Luca. Istnieje także aspekt psychogeograficzny: jesteśmy jedynym regionem, którego nazwa pochodzi od ulicy. Oznacza to, że jesteśmy ludźmi ulicy, ontologicznie będącymi w podróży. Z jednej strony Apeniny, z drugiej Bassa, Badlands, ludzie przyzwyczajeni do myślenia w kategoriach wysokości i zakrętów. A dalej, wzdłuż osi Via Emilia, znajduje się megalopolis, o którym mówi Tondelli, dzięki czemu od Parmy do Rimini obszar zamieszkany rzadko jest przerywany. Bolonia zawsze była politycznie jednością z Romanią”. Auć, słyszałem o przypadkach ataków za o wiele mniejsze przewinienia. „Eh, jeśli chcesz wkurzyć Bolończyka, powiedz mu po prostu, że pochodzi z Romanii albo z prowincji” . Dokładnie, czytałem, że obecnie około miliona ludzi gromadzi się w okolicach Bolonii. Nie jest to metropolia, ale nie jest to też małe miasteczko. „Zawsze wydawało się duże, ale w XIII wieku było praktycznie Nowym Jorkiem. Wystarczy spojrzeć na mury miejskie, jedne z największych w Europie, które były tak dobrze bronione, że wzięły do niewoli syna Fryderyka II i nigdy go nie oddały. Kiedyś miasto Guelph, a potem stolica katolicko-komunistyczna z ragù, czy się mylę? „Wielu z nas to dzieci matek, które chodziły do kościoła, i ojców zaangażowanych w politykę lewicową. Poszedłem rozdawać ulotki Proletariackiej Demokracji, a potem od razu udałem się do skautów katolickich. Nie uznano tego za sprzeczność. O ile pamiętam, ludźmi, którzy zyskali w tych stronach największe poparcie, są Romano Prodi i arcybiskup Zuppi. Spójrzcie, Bolonia jest ostatecznie kolebką historycznego kompromisu, ekumenicznego uścisku dwóch kościołów, komunistycznego i katolickiego. „Wystarczy spojrzeć, kogo czepiali się studenci z 77 roku. Przeprowadzili paradę inscenizując ślub Berlinguera i Andreottiego, nazywając pierwszego idiotą, a drugiego katem. Najsilniejszą siłą tutaj zawsze były Kościół, Partia, Uniwersytet i przedsiębiorczość skupiona wokół Targów”.
Brizzi stał się fenomenem, gdy w wieku dwudziestu lat opublikował książkę Jack Frusciante Has Left the Band, która naznaczyła całe pokolenie. Zastanawiam się, jak wyglądało życie młodego pisarza w mieście pełnym młodych ludzi na przełomie tysiącleci. Upijanie się na żywo w Telemontecarlo w Uncle Rispoli's, występy w programie Maurizio Costanzo sciò, Michele Serra zmieniający nazwę twojej firmy na Giovane Holding, Vasco przeprowadzający z tobą wywiad w twoim lokalnym pubie. Życie beztroskie. „Bycie dwudziestolatkiem w Bolonii jest jak życie w Disneylandzie, ale urodzenie się tam to jedno, a przybycie stamtąd to zupełnie co innego. Ktokolwiek przybył, zawsze musiał wydać dużo pieniędzy. Są też tacy, którzy rozumieją poświęcenie i zabierają się za egzaminy, ale jest też cała masa idiotów, którzy osiemnaście lat spóźniają się z zajęciami na Dams. Kiedy wysiadłem z pociągu, zobaczyłem synów dealera Lancii i Alfy Romeo w Avellino, którzy wsiadali do pociągu z kanibalistyczną kością w nosie, szli do toalety i wychodzili gotowi na świąteczny obiad z rodziną. Wielu przyjezdnych narzeka, że nie spotkali ani jednej osoby z Bolonii, choć prawdą jest, że są to dwie odrębne społeczności. Muzyka jednak zawsze była transwersalna: chodziliśmy do tych samych klubów i na te same koncerty”.
A teraz przejdźmy do studentów, którzy narzekają na wysokie ceny przejazdów pociągami i środkami transportu, na podwyżki czynszów. „Wykorzystywanie studentów jest jedną z tradycyjnych działalności tego miasta. Już w XVI wieku studenci protestowali przeciwko wysokim kosztom życia w Bolonii, wiedząc jednak, że znajdują się w ośrodku wybitnych osiągnięć. Mam na myśli, że na ulicy Galliera znajdował się dom Kopernika. W pewnym momencie rektor pozwolił studentom nosić miecze, aby mogli się bronić w walce, po tym jak jeden z nich został zabity przez Bolończyka. Problemy zmieniają się, choć zawsze pozostają takie same, łącznie z interesami osobistymi. „Nie ma wątpliwości, że Bolonia jest miastem mieszczańskim. Nie znajdziesz tu dużych dzielnic robotniczych, ponieważ przemysł Emilii jest niewielki i szeroko rozpowszechniony. Tutaj nie ma żadnych Agnellich. Kiedy byłem dzieckiem, miejscami klasy niższej i marginalizacji były Barca i Pilastro, gdzie mieszkali Kalabryjczycy, Sycylijczycy i przestępcy, coś w rodzaju Pięćdziesiątej Szóstej Ulicy. PCI wykonała pracę w celu odzyskania tych pozycji. Arci, darmowe radio, otworzyło nam drzwi . Dziś można tam dojechać bez żadnych problemów, dawniej, jeśli jechało się tam rowerem, wracało się bez niego”. Trudno pogodzić lewicową twierdzę poruszającą się z prędkością 30 km/h z szóstym miejscem wśród najniebezpieczniejszych miast we Włoszech. „To ambiwalencja między dobrodusznym wizerunkiem a ukrytą przemocą, która wychodzi na wierzch u bolońskich pisarzy kryminałów w latach 90. W tych powieściach, tak jak w prawdziwym życiu, byli naziści, gangsterzy nafaszerowani kokainą, którzy obstawiali na torze wyścigowym zakłady w stylu: „Chcesz zobaczyć, że za dziesięć milionów zrobię to na odwrót aż do Florencji?” Jeśli przeczytasz Balladę o żelaznych trzewikach Loriano Macchiavellego, dowiesz się, że pierwszy proces o współudział w przestępstwie w nowo powstałym państwie włoskim odbył się w Bolonii. Dorastałem w pobliżu stadionu, w dzielnicy zamieszkiwanej przez niższą klasę średnią, ale w niedziele można było oglądać zamieszki z tarasu. To miasto nie przypomina żadnego innego miejsca, jakie znam. Zupełnie inne miejsce niż to, do którego się przeprowadziłaś, nad jezioro Como, prawda? „O północy albo leżysz w łóżku, albo cię tam wysyłają. Na litość boską, mam kajak i rower, a ścieżki są za domem. Dla pięćdziesięciolatka to cudowne miejsce, gdybym miał dwadzieścia lat, zastrzeliłbym się.
A skoro już o wyjeździe mowa, w serialu Due Alex i jego przyjaciele wyruszają w podróż biletem Interrail. Czy dziś, kiedy stacja wygląda jak kopalnia Moria, Bolonia nadal jest bazą wypadową do eksploracji świata? „Interrail powraca. Dwie moje córki to zrobiły. Oprócz tego, że Bolonia jest dogodnym miejscem do podróżowania w inne miejsca, jest to dla mnie także historia rodzinna. W moim domu mężczyźni pracowali na zewnątrz. Mój wujek Ulisses był intendentem na statkach transatlantyckich i co pół roku wracał do nas, przywożąc opowieści, które były na wpół egzotyczne, na wpół mitomaniczne. Opowiadał o postoju w Sajgonie w 1972 r., gdzie zamiast rzucić się z innymi do burdelu, postanowił pójść zobaczyć wojnę w Wietnamie. Ale później nie może już wrócić i musi zostać przetransportowany pirogą po Mekongu. Inny wujek był inżynierem budownictwa we francuskiej Afryce, a jego dom był pełen rodzimej broni i trofeów myśliwskich. Może to równina, ale wydaje się, że łatwo jest przekroczyć wzgórza i udać się gdzie indziej. „ Moją pierwszą podróżą, kiedy byłem w liceum, był spacer nad morze z moim przyjacielem. Przywiozłem ze sobą siekierę, która sporo ważyła. Dotarcie do Rimini zajmuje godzinę lub półtorej godziny, w zależności od natężenia ruchu, ale można to zamienić w sześciodniową przygodę.
Przechodzimy do restauracji. Zamówiliśmy przystawkę i dwa graminne z kiełbasą. Przypomina mi się artykuł w New York Timesie opisujący koszmar mortadeli. Twierdzi, że teraz nawet dokonanie rezerwacji stało się niemożliwe. „Dorastałem w restauracji, z moją ciotką, która gotowała. W tym kraju panuje matriarchat, ona prowadziła to miejsce wspólnie ze swoją matką i ciotką. I zawsze podawano talerz tagliatelle. Ale czy w tej wykwintnej mutacji nadal istnieją lokale serwujące makaron bez risotto? „Ta lokalna trattoria prawie zniknęła. Z drugiej strony jest tu pełno starych bolońskich tawern z 1800 roku, które tak naprawdę powstały przedwczoraj. Być może kiedyś były to pizzerie. Wśród osób, które ufają Tripadvisorowi i Instagramowi, panuje pewna skleroza: wszyscy chcą chodzić w to samo miejsce, robić te same zdjęcia, jeść te same potrawy. Prawdziwa różnica w podejściu do jedzenia widoczna jest jednak bardziej wewnątrz domu. Kiedyś na kuchence stał stały garnek, dziś zmieniły się nawet rodziny. A powiem ci, że pisanie, wiedząc, że na małym ogniu gotuje się bulion, to zupełnie inna sprawa. Pokazuje mi wyniki, z których jest słusznie dumny, menu na imprezę o tematyce futurystycznej, organizowaną przez Psychoatletów, stowarzyszenie spacerowiczów, w którym działa od dwudziestu lat. To absurdalne dania, które trzeba gotować z zawiązanymi oczami, zaczerpnięte z książki kucharskiej z 1931 r.: księżycowo-niebieskie galaretki zwane kandyzowanymi elektrycznymi emocjami, pikantne ciasto w kształcie wirującego słońca... Zmierzając w stronę stadionu, rozmowa schodzi na temat piłki nożnej. Opowiada mi o życzeniach telefonicznych, które przed każdym meczem wykonywał do domu zmarłego pomocnika Klasa Ingessona, który wpadł na niefortunny pomysł zapisania jego numeru w książce telefonicznej. Którego z obecnych graczy lubisz najbardziej? „Nawet biorąc pod uwagę brytyjską mentalność, mówię ci Ferguson. Zerwał więzadła w kolanie i kontynuował grę, a jego koledzy z drużyny domagali się zmiany. Idąc szybkim krokiem, w jakim idzie się na mecz, przeczytaliśmy nagłówek w Resto del Carlino, który mówił o starciach na Via del Pratello. Brizzi mówi mi: „Dla mnie to tak, jakby mówić o kłótniach na korytarzu w domu. To ulica tawern i barów, gdzie mam wielu przyjaciół. Przekazujemy świeżo namalowane graffiti dla Ramy'ego i Gazy. Bolonia to także miasto, w którym nie obowiązują żadne zniżki. Nawet Cesare Cremonini, który dziś jest uważany za piosenkarza i autora tekstów, był wyśmiewany, gdy był głosem zespołu Lùnapop. „Byłem na MTV Day w 2000 roku. Zrobili mu baner z napisem Lunapippe.” Czy tobie też się to przytrafiło? „Oczywiście, że nie. Trzydzieści lat temu ludzie, którzy dziś być może odziedziczyli aptekę, pisali na ścianach centrum: Jack Frusciante rozpoczął działalność”. Jedyne, czego nie można wybaczyć, to, jak wiemy, sukces.
Pytam go, czy odległość, sporadyczne wizyty i dlaczego nie, a nawet ta rozmowa, sprawiły, że postanowił napisać książkę o Bolonii, swoim mieście. „To projekt na całe życie” – odpowiada. Wydawcy i czytelnicy, bądźcie ostrzeżeni. Żegnamy się, a ja niepewnie ruszam w stronę baru Roxy, który naprawdę istnieje, nie tylko w piosence. Nie spotykam żadnych gwiazd, ale dołącza do mnie Giorgio, mój przyjaciel księgarz. Dzięki kilku drinkom nadal potrzebuję Google Maps, żeby dotrzeć na stację. Mam nadzieję, że Dalla i Brizzi mi wybaczą.
Więcej na te tematy:
ilmanifesto