Superman ma problem — i nie jest nim komentarz filmu na temat imigracji

Superman ma kłopoty.
Mam na myśli, że jeśli mamy traktować tytułowe karty wprowadzające do nowej części Supermana poważnie. Bo jeśli im zaufać, to będzie musiał stawić czoła całej masie problemów.
Po pierwsze, minęły trzy dekady, odkąd obce dziecko o imieniu Kal-El spadło na planetę Ziemię, trzy lata odkąd Superman (David Corenswet) ujawnił się światu, a także cała masa innych trzech metryk, które trudno sobie wyobrazić.
Krótko mówiąc, to, co musisz wiedzieć, to to, że zły facet o imieniu Hammer of Boravia — reprezentujący, jak się wydaje, fikcyjny, wojowniczy i niejasno brzmiący kraj wschodnioeuropejski — właśnie zaatakował drogiego starego Metropolis. Ale co najgorsze, właśnie zadał Supesowi jego pierwsze L, powalając go aż do jego arktycznej fortecy samotności z ciężkim przypadkiem połamanych żeber.
Wszystko to składa się na zły poranek dla naszego bohatera. Ale są inne rzeczy, które narażają naszego zakapturzonego krzyżowca na niebezpieczeństwo i nie wszystkie mają miejsce na ekranie.
Jak dowodzą liczne rebooty w ciągu ostatnich kilku dekad, trafne ujęcie tego gościa jest kwestią sporną. I z tego powodu każde ujęcie jednej z najbardziej znanych i kontrowersyjnych postaci w panteonie współczesnej popkultury z pewnością wywoła skrajnie różne opinie na temat tego, co naprawdę czyni Supermana super.
Na przykład w ostatnich latach można zaobserwować (w najlepszym razie) nierównomierną trajektorię rozwoju prawdopodobnie najpopularniejszej postaci superbohaterskiej wszech czasów, która waha się między serialem Smallville na małym ekranie, przeklętymi i anulowanymi seriami Nicolasa Cage'a, nowymi wersjami Supermana jako złoczyńcy w Brightburn — a nawet niestety mrocznymi seriami Człowieka ze stali , które zmieniły pogodnego superczłowieka w socjopatę z bronią atomową w oczach.
Przeprowadź ankietę wśród publiczności, a każde z tych stwierdzeń może zostać nazwane zniesławieniem lub bardzo potrzebnym odmłodzeniem charakteru. (OK, może nie chodzi o Nicolasa Cage'a).
Ale jest oczywiste, że reżyser James Gunn miał na myśli te sprzeczne argumenty, gdy podejmował decyzję, jaką wersję Supermana przenieść na ekran: czy umęczonego, wybitnie ludzkiego i omylnego człowieka z ostatnich dzieł DC, czy też przypominającego Jezusa, kiczowatego zbawiciela sportretowanego przez Christophera Reeve'a w klasycznym filmie z 1978 roku.
Próba znalezienia równowagi między kreskówką a realizmemJego rozwiązanie jest proste: zrób jedno i drugie. Uczyń Supermana zarówno przytulnym, nieskomplikowanym wzorem prawdy, sprawiedliwości i amerykańskiego stylu życia. Ale także: skomplikuj relacje między nim a jego adoptowanym domem politycznym gorącym kartoflem — takim, który teraz przewidywalnie krąży w mediach oburzenia.
Jeśli oceniać tylko po pelerynie, Gunn ewidentnie skłania się ku pierwszej charakterystyce: jego Superman pełen jest kreskówkowych (choć trzeba przyznać, że wyglądających na bardzo drogie) kostiumów, które nie wyglądałyby nie na miejscu na przyjęciu urodzinowym X Æ A-XII Muska.

Oprócz ponownie wprowadzonych (i bardzo kontrowersyjnych ) czerwonych slipów samego Supermana, mamy tu też zabawnie brzydką fryzurę na miskę u Zielonej Latarni granej przez Nathana Filliona, komiczne wrzaski Hawkgirl granej przez Isabelę Merced oraz czarne „T” na ponurej twarzy pana Terrifica (Edi Gathegi).
Ale spójrz gdzie indziej, a Gunn gra w inną grę — taką, która wpędza samą franczyzę w kłopoty, jeśli wierzyć Fox News . W wywiadzie dla Times of London Gunn nazwał Supermana zdecydowanie historią polityczną, mającą na celu pokazanie „historii Ameryki”: w jego rozumieniu jest to historia imigranta (Supermana) przyjętego przez kraj, który go ratuje i jest ratowany przez niego.
Fakt, że te wojownicze słowa okazały się tak prowokacyjne, jest nieco mylący, gdy spojrzymy na tę postać: została stworzona przez żydowskie dzieci imigrantów, początkowo przedstawiana jako obrońca antysemityzmu w Ameryce w czasie wojny, a — na długo przed Gunnem — stale i konsekwentnie interpretowana jako imigrant i uchodźca przez wszystkich, od fanów po redakcje informacyjne , Bibliotekę Kongresu , a nawet samo DC Comics.
W prequelu serialu Smallville , w pewnym bardzo specjalnym odcinku Kent ze złością mówi swojej adopcyjnej matce, że jest nielegalnym imigrantem, którego ukrywała przez 17 lat. Mniej niż 10 lat temu firma komiksowa wykorzystała go jako wizerunek promocyjny Światowego Dnia Uchodźcy . W tweecie błagali czytelników, aby „#StandWithRefugees” tego samego dnia w 2018 roku, w którym prezydent USA Donald Trump ugiął się pod ogromną presją polityczną i podpisał rozporządzenie wykonawcze kończące rozdzielanie rodzin na granicy.
A potem jest oficjalna biografia DC Nation najnowszej wersji komiksowej Supermana. Ich opis jest podobnie beznamiętny i pozornie niezakłócony obywatelskim statusem Kenta od urodzenia.

„To historia Kal-Ela” – czytamy – „imigranta, który dorasta we współczesnym świecie”.
Ale mimo całego zamieszania poza teatrem, trudno byłoby znaleźć powody, by poczuć się urażonym podczas rzeczywistego pokazu. Przynajmniej z powodów już wymienionych: podczas gdy fabuła tego Supermana opiera się w dużej mierze na planie Lexa Luthora (Nicholas Hoult), mającym na celu zdyskredytowanie bohatera jako nielegalnego przybysza, jest on zamglony przez wszystkich innych panów, którym Gunn próbuje służyć.
Wątki poboczne i gagi jednorazoweBardziej widoczny jest Superman zmagający się ze swoim człowieczeństwem, a raczej jego brakiem: czy naprawdę może być jednym z nas, skoro jego niemal nieograniczona kosmiczna moc sprawia, że jest czymś bardziej podobnym do boga? Jest też odwieczne pytanie, z którym mierzy się kilka nowszych filmów o superbohaterach: jakie prawo mają nieuporządkowane jednostki do działania jako mściciele, a nawet światowi policjanci?
Gunn podejmuje tę ostatnią kwestię, opisując długą i skomplikowaną wojnę pomiędzy Borawią a mieszkańcami Jarhanpur, którzy pochodzą z Bliskiego Wschodu, Afryki lub Azji Południowej.
Przytłaczająco słodki obraz brązowych twarzy trzymających widły i zniszczonych flag z logo Supermana grozi tym, że cały film wpadnie w pułapkę autoparodii; gdy superbohaterowie wkraczają, by dzielnie ratować sytuację, Superman zaczyna przypominać bardziej zarozumiałą satyrę na temat superbohaterów pt. The Boys: Film ten miał wyraźnie na celu wyśmianie tego, jak mdłe i obraźliwie płytkie bywają franczyzy o superbohaterach.
A to jeszcze przed przejściem do różnych wątków pobocznych i żartów, które mają zaspokoić każdą możliwą zachciankę każdej możliwej grupy demograficznej. Jest katastrofa w ultranowoczesnym uniwersum kieszonkowym, która śmierdzi MCU, i szczerze mówiąc obrzydliwie nieświeży żart oparty na tym, jak dzieciak Jimmy Olsen (Skyler Gisondo) jest zarówno znudzony, jak i zniesmaczony piękną kobietą, którą nazywa „zmutowanymi palcami u stóp”.
Jego kobieciarstwo — podobnie jak lekko zabawne czerwone majtki Supermana lub jego lekko wkurzający supermocny pies Krypto — jest mniej lub bardziej komiksowo dokładne. I wszystkie one w dużej mierze pełnią funkcję gałązek oliwnych dla fanów rozczarowanych uzależnioną od realizmu drogą, którą Superman obrał w świecie po Mrocznym Rycerzu .
Ale oglądanie ich w dzisiejszych filmach aktorskich pokazuje, jak żałośnie błędne jest postrzeganie tego jako wszechogarniającego drogowskazu do sukcesu. Rzeczy, które sprawdzają się w komiksach, nie zawsze trafiają do innych mediów. Niewolnicze wrzucanie ich może zaspokoić internetowy argument, ale często prowadzi do głuchych na ton rezultatów.
Znacznie bardziej niż jakikolwiek wątek poboczny imigranta, to właśnie tutaj cierpi Superman : gorączkowa i zajęta historia, która próbuje wyprzedzająco odpowiedzieć na tak wiele skarg fanów, że nie zadowala żadnej. I pomimo ogólnie zabawnej akcji i imponujących występów aktorskich, prowadzi do tonu mniej dla 14- lub 40-latków, a zamiast tego takiego, który dzieli różnicę. To idealna strategia strzelania — jeśli chcesz trafić w nic.
cbc.ca