Film Brada Pitta o Formule 1 jest schematyczny. Ale w końcu to Formuła 1

Oglądając nowy film wyścigowy Brada Pitta, F1 The Movie, czuję się trochę jak labrador na plaży.
Ponieważ gdy próbuję przestrzegać zasad wyścigów, przesadzonych wątków fabularnych i znanych twarzy, jestem ogólnie zdezorientowany, nie mam pojęcia, co ktokolwiek robi, jestem więcej niż trochę zirytowany muzyką i prawdopodobnie znajdę kilka dogodnych momentów, aby się zdrzemnąć. Ale ogólnie rzecz biorąc, nadal cieszę się, że tu jestem.
Pomimo wielu, wielu przeszkód na drodze, Formule 1 nadal udaje się doprowadzić nas do mety – być może jest to coś łatwiejszego dla gatunku, w którym jedynym wymaganiem jest pokazanie, że wszystko dzieje się naprawdę szybko.
Podążając śladami wędrownego, nieszczęśliwego absolwenta wyścigów Formuły 1, Sonny'ego Hayesa (Pitt), film spełnia wszystkie wymagania gatunku. Hayes jest pechowcem, posiwiałym weteranem z pretensjami do wszystkiego, a kiedy go poznajemy, przemyka się po torach wyścigowych świata jako wynajęty strzelec. Każdy, kto szuka kierowcy, który nie przejmuje się niczym, byleby go zepchnąć na skraj przepaści, wystarczy, by go zdobyć. A co, jeśli nie mogą dużo zapłacić? Nieważne. Hayes zapewnia nas, że pieniądze nie są najważniejsze.
Więc o co chodzi? To niejasna propozycja — która staje się jeszcze bardziej niejasna, gdy jego stary kumpel wyścigowy Ruben Cervantes (Javier Bardem) namierza go w jednym z barów dla szczurów, które ostatnio często odwiedza. Cervantes ma na sobie garnitur Gucci, ale błysk jest tylko na pokaz — pomimo dominacji jako właściciel zespołu wyścigowego APX F1, jest obecnie w dołku z kwotą 350 milionów dolarów.
Jest jeszcze gorzej. Główny kierowca Cervantesa wyjechał na trasę, jego drugim kierowcą jest renegat, debiutant Joshua Pearce (Damson Idris), a jeśli jego żałosny zespół nie zdoła wygrać przynajmniej jednego z dziewięciu wyścigów pozostałych w sezonie, zarząd może zmusić Cervantesa do sprzedaży.
To czyni Hayesa jego najlepszym kandydatem; lub jego najlepszym kandydatem po tym, jak dziewięć wcześniejszych opcji go odrzuciło. Na korzyść Hayesa przemawia jego dawny status supergwiazdy. To znaczy, zanim spektakularny wypadek złamał mu kilka kręgów i zmusił do jazdy na stosunkowo wolniejszych torach NASCAR i wyścigów terenowych.
Jednocześnie klinicznie lekceważąca postawa Hayesa przynajmniej daje Cervantesowi szansę. Ale to oznacza, że Hayes i Pearce muszą przezwyciężyć swoje ego, aby pomóc sobie nawzajem, zamiast zamieniać swoje podrasowane testosteronowe komórki w 300-kilometrowe metafory niekontrolowanych kompleksów nieadekwatności i chronicznej nietolerancji intymności.
Tak więc w istocie jest to Ford kontra Ferrari . Albo Rush . Albo, co może jest najbardziej podobne, Talladega Nights .

Albo tak naprawdę, jakikolwiek film wyścigowy, jaki kiedykolwiek powstał. Filmy nigdy nie dotyczą wyścigów jako takich, ale romantycznych ideałów samodestrukcyjnej męskiej dumy i wzajemnej rywalizacji. Tym razem głównym wątkiem jest coś bliższego Tamtych dni, tamtych nocy: mentoring-slash-rywalizacja między Hayesem i Pearce'em, który — w większości — nadaje tej skądinąd schematycznej fabule pewien rozpęd.
Co, żeby być uczciwym, jest najmniej interesującą formą pędu oferowaną przy ocenie filmu obiecującego tak wiele ekscytującej akcji, którą reklamował za pomocą haptycznego zwiastuna . To film Imax wykorzystujący postacie jako wymówkę do wyścigów i widać — przede wszystkim, jak bardzo te sceny wyścigów się wyróżniają.
Z kamerami zamontowanymi na maskach, deskach rozdzielczych, dachach i zderzakach najpopularniejszego sportu motorowego na świecie, Formuła 1 wypada najlepiej, jak wszystkie dobre filmy wyścigowe: gdy wszystkie irytujące wątki zostają rozwiązane, a my i nasi ojcowie wybieramy się do kina, nie ma powodu, dla którego nie mogliśmy się doczekać, żeby obejrzeć wyścigi.
To dobrze, biorąc pod uwagę fakt, że konserwowane, często niezgrabne sceny niezwiązane z wyścigami na przemian ciągną się lub działają wbrew tematowi filmu. Na przykład nieustanny flirt Hayesa z dyrektorem technicznym zespołu, Kate McKenną (Kerry Condon), może nie rozwijać żadnej z postaci, ale gdzie bylibyśmy bez romantycznego wątku poboczego?
Wymyślone one-linery nie tyle przywodzą na myśl klimat starej szkoły Ocean's 11 , co zwracają uwagę na to, jak bardzo ten film jest daleki od klasyki. Może możemy wybaczyć Bardemowi, że bez ironii wypowiedział kwestię: „Deska jest w moim tyłku”. Albo przerobił satyryczną uwagę z Talladega Nights : „Jeśli nie jesteś pierwszy, jesteś ostatni” na bardziej poważne: „Czasami, gdy przegrywasz, wygrywasz”.
A co z tym, gdy McKenna kąśliwie zauważa: „Mówią, że Sonny Hayes nie jest nieistniejącym — jest nigdy nieistniejącym”? Cóż, to jest nieco trudniejsze do wybaczenia.
Dla tych, którzy nie mają głębokiej wiedzy na temat Formuły 1, gorsza może być logika samych wyścigów.
Cała sztuczka Hayesa polega na fałszowaniu tajemniczych zasad sportu, aby wymusić przewagę — coś w rodzaju powtórki Moneyball dla Pitt, tyle że z mniejszą liczbą tablic. Dla tych z nas, którym brakuje doświadczenia, na przykład, w jaki sposób uszkodzone skrzydła mogą prowadzić do czerwonych flag, może być trochę trudno śledzić, jak i dlaczego to wszystko się dzieje.
Gdyby nie często powtarzane wyjaśnienia analityków wyścigowych opisujących w jaki sposób Hayes łamie przepisy, trudno byłoby w ogóle zrozumieć, dlaczego jest tak imponujący.

Albo czy genialnie wygrywa, czy wręcz przegrywa, gdy wraz ze swoim partnerem uderza w barierę. I kolejną barierę. I przegrywa. I przegrywa ponownie. I, co irytujące, drażni publiczność kolejnymi porażkami do tego stopnia, że zastanawiasz się, czy to ci sami faceci, którzy jadą za tobą na nudniejszych odcinkach Highway 1.
Co, znowu, jest mniej ważne niż to, jak szybko jadą samochody. Narzekanie na strukturę wydaje się być daremnym zadaniem — choć jeszcze bardziej nierozsądne byłoby nie wspomnieć o tym, jak zakończenie wydaje się unieważniać wszystko, co było wcześniej. Jest w tym jakaś przynęta i podstęp, który bierze łuk postaci Hayesa i całkowicie go psuje. Film używa tysiąca symboli wskazujących, jak pokusa wyścigowej chwały go niszczy, tylko po to, by następnie przekręcić je, by powiedzieć, że zawsze miał rację, że za nią tęsknił.
To odpowiednik scenariuszowy kontraktowego wymogu aktorów z Fast & Furious , aby nie przegrywali walk, aby mieć pewność, że nadal będą wyglądać bohatersko. To odpowiednik rozwoju postaci, aby mieć ciastko i je zjeść, a potem zjeść siedem kolejnych. A potem otworzyć piekarnię.
To głupia, kontrproduktywna narracja, która zawodzi. Ale tak naprawdę, kogo to obchodzi? Jesteśmy tu, żeby zobaczyć, jak samochody jadą szybko. A kiedy Pitt siedzi za kierownicą, czy kiedykolwiek...
cbc.ca