Bring Her Back udowadnia, że nawet wielkie horrory nie są już przerażające

Czy filmy mają jeszcze zdolność do straszenia nas?
Nie chodzi o to, czy mogą nas niepokoić. Wczesna ewolucja lat 2000. w kierunku kina wytrzymałościowego opartego na przemocy za sprawą Piły , Hostelu i Ludzkiej stonogi udowodniła, że nadal wzdrygamy się na najgorsze przedstawienia gore.
Bardziej współczesny zwrot w stronę komentarza kulturowego za pośrednictwem metafory horroru — jak widać w The Substance , Sinners i The Invisible Man — dowodzi, że nadal jesteśmy przynajmniej przelotnie zainteresowani horrorem jako narzędziem czegoś głębszego. W końcu, co jest bardziej cięte niż sugestia, że rasizm, kolonializm i mizoginia są prawdziwymi straszakami dzisiejszych czasów — i że one, w przeciwieństwie do wampirów, są szokująco prawdziwe?
Ale dla filmów, które wciąż próbują osiągnąć pierwotny cel gatunku, czyli wywołać w nas dreszcze na myśl o tym, co dzieje się w nocy, być może są stworzone do tego, by je zrealizować.
Obejmuje to nową produkcję Michaela i Danny'ego Philippou dla A24, Bring Her Back. Kontynuacja ich wirusowego hitu z 2022 r. Talk To Me , to wizualnie piękna i kinematograficznie stylowa wyprawa, choć można ją lepiej postrzegać jako przesiąknięty krwią dramat niż czysty horror. Kolejny nadprzyrodzony thriller à la Egzorcysta , którego zgrabne ekscesy z pewnością zdobędą uznanie krytyków i publiczności, nawet jeśli można skutecznie zgadnąć ogólne rytmy fabuły opętania około 15 minut po tym, jak jego nieszczęsne gwiazdy pojawią się razem.
Dzieje się tak, ponieważ podobnie jak jego niedawni poprzednicy, Bring Her Back nie należy do meta-fikcyjnych wyłaniaczy horrorów. Te oferty — takie jak Ready or Not , Cabin in the Woods czy Happy Death Day — całkowicie unikają strachu, zamiast tego sprytnie wskazują i radośnie podważają, jak bardzo schematyczny stał się ten gatunek.
Zamiast tego, jak sugeruje marketing, Bring Her Back dąży do czegoś bliższego coraz bardziej nieuchwytnej pierwotnej obietnicy horroru. Podążając za niewidomą nastolatką Piper (Sora Wong) i przyrodnim bratem Andym (Billy Barratt) krótko po śmierci ich ojca, „ona” z tytułu Bring Her Back wymaga trochę wysiłku, aby się do niej dostać. Najpierw wita nas maniakalnie miła matka zastępcza Laura (Sally Hawkins), jej przerażająco niemy przybrany syn Oliver (Jonah Wren Phillips) i jej głęboko niepokojący pluszowy pies.
Jednak kiedy Laura złości się na plan Andy'ego, aby wystąpić o opiekę nad siostrą, gdy skończy 18 lat, niepokojąca atmosfera szybko się zaostrza.
Coś jest nie tak z Oliverem; jego martwe spojrzenie i próby walki z kotem nie mogą być w porządku. Coś jest nie tak z Andym; jego moczenie się w łóżku, sen z śliną i halucynacje o zmarłym ojcu sugerują to.
A przede wszystkim jest coś niepokojącego w Laurze; jej cienko zamaskowana obsesja na punkcie Piper — i jeszcze mniej zamaskowana dezaprobata dla Andy'ego — wyraźnie przykrywają coś bardziej złowrogiego. W tym domu czai się pełzająca, złowroga niesprawiedliwość, która wyłania się tuż pod powierzchnią.

Chociaż, znowu, wszyscy, poza najbardziej niechętnymi horrorom, prawdopodobnie złożą w całość to, co kryje się pod tą powierzchnią, nie dłużej niż około 10 minut po tym, jak archetypy postaci się ugruntują. Jest tu niewinny baranek, tam skruszony, ale splamiony grzechem męczennik, a także nierozsądne układy z diabłem, które mogą pójść tylko w jedną stronę dla tych, którzy są na tyle głupi, by w nie wejść.
Do tego dochodzi zakończenie, które wydaje się krokiem wstecz od krawędzi, jednocześnie przewidywalny, ale niejasno rozczarowujący finał, który podważa jego własne przesłanie. Ten rodzaj niezawodnego zwrotu akcji, choć jest swego rodzaju ulgą od nieubłaganie ponurej atmosfery do tej pory, sprawia również wrażenie, że Philippous nie są w stanie zaufać, że ich widzowie wiedzą, na jaki film się zgodzili.
Ale tego typu zakończenie nie jest rzadkością w przypadku głównego nurtu horroru, gatunku, który nie jest skłonny zrazić do siebie wszystkich poza najbardziej zagorzałymi fanami. I nie wystarczy, by zepsuć to, co już nadeszło, jakkolwiek przewidywalne by nie było. Przynajmniej od czasu do czasu szokuje poprzez gore, mianowicie poprzez przesiąknięte krwią, zębate chrupnięcia — niemal jeszcze bardziej przerażające, gdy trzymasz ręce przed twarzą, by zostać zaatakowanym wyłącznie przez dźwięk.
Niepokojące kinoJednakże ogólnie rzecz biorąc — zarówno poprzez atmosferę, jak i zachęcający do obejrzenia marketing — Bring Her Back ma na celu wywołanie niepokoju.
To przytłaczająca strategia współczesnych, „normalnie strasznych” filmów. Filmy, które, przynajmniej na pierwszy rzut oka, istnieją wyłącznie po to, by zmusić nas do wyobrażenia sobie rzeczy, które sprawiają, że prawdziwe życie blednie w porównaniu z nimi — które są tak okropne, gorzkie, szokująco niepokojące, że sprawdzamy je pod łóżkiem przed pójściem spać — są teraz znikomo nieliczne. Albo, mówiąc dokładniej, znikomo skuteczne.
Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla którego pokazywanie kostek lub pokazywanie par małżeńskich śpiących w tym samym łóżku raczej nie podnieca ani nie prowokuje w dzisiejszych czasach. Jesteśmy tak zalewani prawdziwymi historiami grozy — i tak przyzwyczajeni do nowego medium, jakim jest kino, że nasze poznanie ewoluuje wraz z nim — że faktyczne straszenie dorosłych, którzy szukają strachu, stało się praktycznie niemożliwym do pokonania smokiem.

Nie oznacza to, że wywoływanie strachu jest na zawsze poza zasięgiem filmowców: zawsze są nieliczni widzowie, którzy wciąż są na tyle przestraszeni, że łatwo podsycają szum wokół nowych wydań. A banalny jump scare — którego Bring Her Back na szczęście w większości nie ma — to łatwy chwyt, który sprawia, że większość widzów się wzdryga.
Ale dla ogromnej liczby innych mainstreamowych horrorów istnieje tylko jedna strategia na przyszłość. Oz Perkins użył jej w swoim kryminalnym dramacie z przynętą i podmianą Long Legs , podobnie jak Kyle Edward Ball w pomysłowo mylącym Skinamarink : polega ona na otwartym kłamaniu w reklamach.
Aby wykorzystać marketing wirusowy i media społecznościowe, obiecać najbardziej niepokojące przeżycie teatralne w swoim życiu; zapewnić widzów, że ledwo będą w stanie wytrzymać tę oszałamiająco pełną napięcia agonię bez krzyku, omdlenia lub ucieczki.
Publiczność nie jest już tak delikatnym, wrażliwym na kostki widzem, jak kiedyś. Dlatego twórcy filmów muszą zamiast tego starać się wywołać u nich podobne — choć wciąż odrębne — emocje, aby przynajmniej udawać, że spełniają obietnice reklamowe. Niezależnie od tego, czy chodzi o wstyd, obrzydzenie, litość czy po prostu ogólny dyskomfort, coraz częściej prawdziwe filmy grozy decydują się działać jako symulatory naruszeń, aby wywołać reakcje trzewne, które przyciągają ludzi.
To jest w przeważającej mierze prawdziwe w przypadku Bring Her Back, horroru reklamowanego jako niezwykle przerażający, ale który jest jeszcze bardziej niepokojący, ponieważ zmusza widzów do siedzenia w oczekiwaniu na różne naruszenia kontraktów społecznych i podstawowego zaufania. Piper, nasza niewidoma postać, jest wielokrotnie okłamywana na temat swojego otoczenia przez osoby, na których polega, że mówią prawdę. Potężna męskość Andy'ego jest rutynowo wykorzystywana przeciwko niemu, ponieważ postacie celowo błędnie przedstawiają jego zachowanie jako gwałtowne i groźne.
A najbardziej podstawowa umowa społeczna — zgodnie z którą dorośli powinni chronić dzieci — jest tak konsekwentnie i całkowicie łamana, że staje się niewygodną tezą, na której opiera się cała narracja.
To dominujący i nieustępliwy temat, który, choć nie wywołuje strachu, mimo wszystko sprawia, że się wiercisz. Dziwne, ale powszechne jest więc stwierdzenie, że Bring Her Back , choć nie jest naprawdę przerażający, jest jednym z najlepszych współczesnych horrorów od wieków.
cbc.ca