Francja drugim najlepszym krajem w rankingu ATP Top 100

Oczywiście, jest jeszcze szalona przygoda Terence'a Atmane'a , półfinalisty w Cincinnati, który zmierzył się z numerem jeden na świecie, co dodaje temu wszystkiemu wymiaru i dodaje dodatkowy wymiar piękna sytuacji, która i tak wyglądała obiecująco. W kolejnym rankingu ATP, w poniedziałek, Atmane zrobi ogromny krok naprzód, awansując o 67 pozycji za jednym zamachem i plasując się na 69. miejscu na świecie.
Ale nie jest jedynym, który po raz pierwszy w karierze przebił się do pierwszej setki. Valentin Royer, znokautowany w drugiej rundzie przez Karena Chaczanowa w Ohio, również mocno naciska. A oto The Blues, elegancko skrojeni w garniturach, którzy zbliżają francuską legion do 13 członków w pierwszej setce, w tym 6 w pierwszej pięćdziesiątce na świecie. Tylko Stany Zjednoczone wypadają lepiej, i to o niewielką przewagę. Włochy (9), Australia (8), Hiszpania i Argentyna (7) pozostają w tyle.


Ta liczba oczywiście nie oddaje całej historii, ale jest mocnym wskaźnikiem, ukazującym gęstość i dynamikę francuskiego tenisa. Zwłaszcza że nie należy sądzić, że wszystko to spadło z nieba. Przez trzy tygodnie listopada 2024 roku w pierwszej setce rankingu znajdowało się już 13 francuskich tenisistów. W sierpniu 2020 roku, po wznowieniu działalności po pandemii, było ich 12, w tym jeden z graczy z pierwszej dziesiątki, Gaël Monfils.
„To zdecydowanie pokazuje nasz system szkoleniowy, który pozostawia niewielu zawodników w tyle. Od dziesięcioleci mamy bardzo dużą liczbę zawodników”.
Francuski tenis się rozprzestrzenia i ma długą tradycję. Niezależnie od tego, czy chodzi o strukturę federalną, czy prywatne akademie, zarzucamy sieć szeroko. „To nieuchronnie ujawnia nasz system szkolenia, który pozostawia niewielu zawodników w tyle. Od dziesięcioleci mamy bardzo dużą liczbę zawodników” – mówi Jo-Wilfried Tsonga. „Z biegiem czasu panuje ta spójność. Pomimo zmian politycznych, jedna rzecz pozostaje stabilna w federacji, w zarządzaniu technicznym, a mianowicie szkolenie” – potwierdza Laurent Raymond, trener francuskiej reprezentacji w Pucharze Davisa.


Osiemnaście lat temu, w lipcu 2007 roku, piętnastu francuskich tenisistów znalazło się w pierwszej setce, a Richard Gasquet był siódmy na świecie. To był szczyt życia... bez Wielkiego Szlema. Muszkieterowie, Tsonga, Monfils, Gasquet i Simon, trzymali flagę wysoko i cała czwórka znalazła się w pierwszej trzynastce na świecie w sierpniu 2011 roku. A za nimi swędziały serca. „Zawsze lubiłem, gdy ktoś rzucał nam wyzwania” – mówi Tsonga.
Oczywiście, jeszcze tam nie dotarliśmy. Ale cel jest ten sam. Podążając śladami Arthura Filsa (20. miejsce) i Ugo Humberta (25. miejsce), dzisiejsi The Blues idą naprzód z impetem. Wciąż jednak brakuje im pozycji w pierwszej dziesiątce, „występu”, który legitymizuje wszystko. Ostatni finał Wielkiego Szlema miał miejsce w 2008 roku (Tsonga na Australian Open), ostatni półfinał rozegrał Lucas Pouille w 2019 roku, również w Melbourne. To było dawno temu. Ale dla Tsongi i Raymonda to pokolenie ma prawo do ambicji. „Jestem przekonany, że coś się kształtuje. Francuzi nie boją się już najlepszych” – uważa były trener Arthura Filsa. „Dziś zawodnik taki jak Terence gra w tenisa swoich marzeń dla wszystkich, ale czy to stanie się jego fundamentem, nikt nie wie”. „Od momentu, gdy uda nam się wejść do pierwszej setki, jesteśmy gotowi na wielkie rzeczy” – obiecuje Tsonga.
L'Équipe