Jeden z najzabawniejszych filmów ostatnich lat jest również jednym z najbardziej kanadyjskich


Jednym z powodów, dla których chodzę na festiwale filmowe – być może na razie głównym – jest oglądanie filmów tak, jak powinny być oglądane. Nie mam na myśli olśniewających obrazów na srebrnym ekranie, choć to miłe, zwłaszcza w porównaniu z często nieolśniewającą prezentacją w moich lokalnych multipleksach. Mam na myśli siedzenie wśród publiczności pełnej ludzi, którzy nie mogą się doczekać, by tam być, głodni zobaczenia czegoś, czego nigdy wcześniej nie widzieli, i otwarci na wszystko, co to może być. Oczywiście czekam na filmy, ale większość z nich, w takiej czy innej formie, pojawi się za sześć miesięcy. Publiczność, z nielicznymi wyjątkami, nie.
W czwartek nie było widowni, której bardziej wolałbym być częścią niż tej na premierze Nirvanna the Band the Show the Movie na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. Jak na standardy festiwali filmowych, nie było to szczególnie gwiazdorskie wydarzenie: najbliższe talentowi z listy A były gwiazdy kultowego serialu internetowego z lat 2000., który przekształcił się w kultowy program telewizyjny z lat 2010., który teraz dalej ewoluował w uroczo dziwny film fabularny, który w końcu może uciec od statusu kultowego, gdy zostanie wydany przez Neon w przyszłym roku. (W rzeczywistości były na widowni większe nazwiska: byłem kilka miejsc od Cary'ego Elwesa, który siedział obok burmistrza Toronto). Ale tłum, który wypełnił 1200-miejscowy Royal Alexandra Theater, był zelektryzowany i nie dało się oprzeć szarży.
Przynajmniej w tym pokoju Matt Johnson i Jay McCarrol byli legendami — nie tylko miejscowymi chłopakami, którym się udało, ale także rodowitymi Kanadyjczykami, którzy postawili na karierę, nie porzucając życia i nie przeprowadzając się do USA (Johnson wyreżyserował również film BlackBerry z 2023 r. opowiadający o innej parze przyjaciół z Ontario, którym udało się odnieść sukces). Mimo że od światowej premiery Nirvanny na SXSW minęło prawie sześć miesięcy, jej kanadyjski debiut i tak był porywającym, wstrząsającym dachami widowiskiem.
W Nirvanna the Band the Show , nazwie poprzedników filmu , Johnson i McCarrol grają odpowiednio Matta i Jaya, dwóch muzyków zmagających się z trudnościami, których pragnieniem jest zagranie koncertu w torontowskim Rivoli, małym klubie rockowym znajdującym się, jak wiele miejsc akcji filmu, 10 minut spacerem od premiery. (Oczywiście nie mają nic wspólnego z grunge-rockowym trio z północno-zachodniego Pacyfiku, o którego istnieniu najwyraźniej nie wiedzą). Minęły prawie dwie dekady, odkąd po raz pierwszy pojawili się w internecie, ale ten cel się nie zmienił, podobnie jak ich bliskość do jego osiągnięcia. Matt, intrygant pary noszący fedorę, wymyśla nowy plan, który polega na wejściu na szczyt CN Tower i skoku ze spadochronem do SkyDome, wylądowaniu na płycie domowej i ogłoszeniu tłumowi, że zagrają w Rivoli tej nocy, zmuszając w ten sposób miejsce do umieszczenia ich w rachunku. (To taki niewypowiedziany żart, że nigdy nie przychodzi im do głowy, żeby po prostu zadzwonić i zapytać, albo poćwiczyć zagranie choćby jednej piosenki.)
Wydaje się, że dzięki połączeniu pozornie prawdziwych publicznych wybryków i (prawdopodobnie) sprytnego montażu udaje im się zrealizować przynajmniej pierwszą część swojego zawiłego planu. Ale to nie działa i po raz pierwszy Matt i Jay stają w obliczu prawdziwego rozłamu w swojej przyjaźni: Nirvanna – zespół – rozpad. To z kolei prowadzi, poprzez serię wydarzeń zbyt absurdalnych, by je tu przytaczać, do inspirowanej „ Powrotem do przyszłości” przygody, w której stają twarzą w twarz ze swoimi młodszymi, bardziej optymistycznymi wersjami, a następnie muszą naprawić pęknięcie w linii czasowej, które w jakiś sposób jeszcze bardziej pogarsza sytuację.
Wyobraź sobie połączenie Borata z Flight of the Conchords , a nie pomylisz się zbytnio, ale jest w tym wszystkim coś szczególnie, cóż, kanadyjskiego . Może to skromność marzeń Matta i Jaya – nie dziwi fakt, że Rivoli mieści zaledwie 200 osób, albo że kiedy sfrustrowany Jay postanawia wyjść sam, najbardziej ambitnym debiutem solowym, jaki przychodzi mu na myśl, jest granie na wieczorze otwartego mikrofonu w Ottawie. (Kiedy bar informuje go przez telefon, że wystarczy być tam przed 20:00, podekscytowany odpowiada: „Czyli zarezerwowałem występ?”). A może to uprzejmość: Nawet gdy szaleńczo przedzierają się przez tłum, by wykonać swoją własną, małą wersję ratowania świata, para wciąż krzyczy „Przepraszam!”.
Choć Nirvanna the Movie jest dumnie prowincjonalna — jest tam mrugnięcie okiem i przegapisz gag o zhańbionym prezenterze radiowym CBC Jian Ghomeshi — myślę, że będzie grana jak gangbuster na południe od 49 równoleżnika. (Kilka osób powiedziało mi, że zabiło to w Austin.) Nie musisz znać skrzyżowania Queen i Spadina, żeby rozbawić się na myśl o dwóch mężczyznach w średnim wieku rozmawiających tak, jakby dotarcie tam było odpowiednikiem zdobycia Mount Everestu. (Pomaga fakt, że Spadina , które rymuje się z częścią ciała, jest obiektywnie doskonałym słowem komediowym.) I nie musisz też znać wcześniejszej twórczości duetu, z której część jest i prawdopodobnie pozostanie prawnie niedostępna. Wyjaśniając, dlaczego serial internetowy jest offline, McCarrol wspominał: „Absolutnie nie zwracaliśmy uwagi na prawo autorskie — są tam piosenki Beatlesów!”
Prawdopodobnie prawdą jest, że żadna inna publiczność nie będzie się tak głośno śmiać ani nie poczuje się tak doceniona przez film, w którym tramwaje na Queen Street odgrywają tak kluczową rolę. (Weźmy na przykład Turning Red .) I prawdopodobnie jest dodatkowy szok w świadomości, że scena rozgrywająca się przed rezydencją gwiazdy rocka została w rzeczywistości nakręcona w domu Drake'a, gdzie Johnson i McCarrol rzucili się, by ukraść ujęcia z prawdziwej konferencji prasowej. Wyjawienie, która konferencja prasowa grozi zepsuciem tego, co może być najlepszym gagiem w filmie Nirvanna the Band the Show the Movie , który rozbawił publiczność tak głośno, że zaciemnił całą minutę dialogu. Ale jeśli tu mieszkasz, prawdopodobnie już wiesz.