Emocjonalne echo pieśni Nino Bravo wita publiczność na Roig Arenie.

Strumień uśmiechniętych twarzy powitał nas w nowym miejscu. Przy szerokich wejściach na parkiet, dość podstarzały tłum (dawno nie widziałem tylu osób pokazujących papierowe bilety) krążył wokół licznych stoisk z jedzeniem. Pragnienie zadowolenia, ekscytacja chwilą, zapach nowości były wyczuwalne. Wszystko było na swoim miejscu w nowej Roig Arenie. I nie bez powodu: jakkolwiek byśmy się starali, ani arena, ani welodrom, ani stadion piłkarski, ani ogromny parking przy porcie nie są miejscami stworzonymi do muzyki na żywo, nawet jeśli spełniają swoją rolę. Cmentarzysko słoni, które zaludnia naszą historię nieistniejących już obiektów o średniej lub dużej pojemności – Areny, Greenspace – również domaga się, aby aneks Roig Areny, mieszczący dwa tysiące osób, ruszył z miejsca: odbędzie się 22. tego miesiąca z udziałem australijskiego zespołu The Cat Empire.
W przeciwieństwie do wszystkich innych, nowy wielofunkcyjny obiekt Quatre Carreres został pomyślany i zaprojektowany z myślą o muzyce na żywo (poza koszykówką i innymi sportami), co było oczywiste już wczoraj wieczorem: doskonały dźwięk, odpowiednia głośność, najnowocześniejsze oświetlenie, cztery ekrany, z których nie sposób przeoczyć żadnego szczegółu, w tym jeden nad głową – aż po prompter z tekstem – oraz idealna widoczność z każdego z prawie 20 000 miejsc zajmowanych przez publiczność, która już kilka miesięcy temu wyprzedała wszystkie bilety. Komfort nie mógłby być lepszy.

Jednym z głównych problemów Walencji ostatnich lat jest spójność między kontynentami i treścią, między miejscami – niewątpliwie efektownymi – a programem, który dostosowuje się do nich z pewną logiką i uzasadnia je. Roig Arena narodziła się z tego powołania. Muzycznie brakuje jedynie artystów, którzy z całą pewnością pojawiliby się w którymkolwiek z wymienionych wcześniej miejsc (prawie wszystkie się pojawiły), ale także muzyków o międzynarodowej renomie, których tu nie ma. Niech konkuruje nie tylko z Sant Jordi czy Movistar Areną, ale także stawia nas na równi z programami miast takich jak Bilbao czy Sewilla. Miejmy nadzieję, że to tylko kwestia czasu. Występy na tym obiekcie są tego warte.
Jedyną rzeczą, z którą nikt przy zdrowych zmysłach nie mógłby konkurować, jest głos Nino Bravo. Dlatego spektakl Bravo, Nino , który przejął odległy hołd złożony mu na arenie w Walencji w 1973 r., miał tę zaletę, że dostosowywał utwory z jego repertuaru do cech wykonawców. Albo nawet, że dostosowywali je do ich własnego terytorium: dwudziestu muzyków z całej Hiszpanii, wspieranych przez orkiestrę ponad dwudziestu instrumentalistów pod dyrekcją José Miguela Álvareza, w dynamicznym spektaklu: jedna piosenka na wokalistę, z reguły. „Funambulista” nadała „Eres todo cuanto quiero” (Jesteś wszystkim, czego chcę) charakter bolera; Sole Giménez kołysał „Te quiero, te quiero” (Kocham cię, kocham cię) w rytmie bossa novy; La Mari z Chambao i Pitingo, każdy na swój sposób, przybliżyli „Mi tierra” (Moja ziemia) i „Es el viento” (To wiatr) do flamenco; Carlos Goñi (Revólver) znakomicie rozwiązał kwestię rocka (prawie blues rocka ) w La puerta del amor, a imponująca Marta Sánchez doskonale wcieliła się w rolę rozbujanej gwiazdy popu lat sześćdziesiątych – w stylu Massiela czy Sandie Shaw – w Tú cambiaras . David Bisbal również dobrze wyglądał w garniturze rozentuzjazmowanej Amériki , zamykając wieczór, po tym jak Vanesa Martín i Pablo López na nowo odczytali Cartas amarillas w rytmie fortepianu Pablo Lópeza.

Jedynym muzykiem, który był już obecny na hołdzie w 1973 roku, jest Víctor Manuel: dla niego style nie mają znaczenia, ponieważ jego głos przejmuje wszystko, czego dotknie. Jego wykonanie „ Libre ”, w tym pocałunek na podłodze, wywołało jedną z najbardziej gromkich owacji wieczoru. Podobnie jak Eva Ferri, córka Nino, w duecie z ojcem, nie tylko pod względem dźwiękowym, ale i wizualnym: ekran łączący te dwie osoby w jednym ujęciu, jakby śpiewali niemal nos w nos, wynosi na inny poziom technikę, którą Natalie Cole zaczęła popularyzować w 1991 roku, kiedy wykonała wirtualny duet ze swoim ojcem, Natem Kingiem Colem, który zmarł prawie trzy dekady wcześniej. Osobiście budzi to we mnie więcej niepokoju niż ekscytacji. Podobnie jak przewidywania, które odważają się na pewne zastosowania sztucznej inteligencji.
Luźna zwrotka była wkładem Jorge Martíego (La Habitación Roja), Guille'a Milkywaya (La Casa Azul) i Óscara Ferrera wraz z Vicente Illescasem (Varry Brava), wykonujących Mi tierra na czymś przypominającym oldschoolowy hip-hopowy rytm. Jak dobrze wspominał Guille, Nino zaczynał również w świecie zespołów popowych, w jego przypadku w Los Hispanos (podobnie jak Camilo Sesto, grał w Los Botines, Bruno Lomas w Los Milos, Juan Camacho w Los Relámpagos, a Juan Bau w Modificación), grupach, które na swój sposób również wyłoniły się znikąd na długo przed wymyśleniem słowa indie. Nie było wielu dróg na skróty do sukcesu. Óscar, wokalista Varry Brava, nieśmiało potępił ludobójstwo popełnione w Strefie Gazy, nie wspominając o nim wprost. Miguel Poveda dał temu wyraz kilka minut później, po swoim pełnym emocji wykonaniu „ Como todos” , utworu, w którym Manuel Alejandro (pod koniec lat 60.) twierdził, że każdy powinien kochać i żyć tak, jak chce, bez więzów i uprzedzeń. To zaledwie pociągnięcie pędzla (jak użycie walenckiego: tylko on, Jorge Martí, a nawet Bisbal go używali) jest przydatne do zrozumienia, jak, kiedy i gdzie jesteśmy.
Na koniec jeszcze jedna uwaga: wspomniałem o Manuelu Alejandro. Szkoda, że ani jego nazwisko, ani Juana Carlosa Calderóna, Augusto Algueró, ani duetu José Luis Armenteros i Pablo Herrero nie padło w trakcie prawie dwugodzinnego programu. Nie pamiętam nawet, żebym widział ich w napisach końcowych na ekranie. To oni napisali piosenki i zasługują na uznanie. Takie, jakie Raphael czy Tom Jones okazjonalnie dają swoim kompozytorom na żywo.

EL PAÍS