Dzisiejszy program kinowy staje się déjà vu – zamiast opowiadać nowe historie, Hollywood woli budować na starych


Ilustracja Simon Tanner / NZZ
Każdy, kto dziś przegląda repertuar kin, ma wrażenie déjà vu. „Nagi pistolet” jest znany z początku lat 90.; „Jurassic Park”, również produkt z tamtej epoki, migocze teraz na ekranie jako „Jurassic World”; film dla dzieci „Lilo i Stich” to aktorski remake filmu animowanego o tym samym tytule z 2002 roku; „Zakręcony piątek”, który doczekał się kontynuacji pod tytułem „Zakręcony piątek”, trafił do kin w 2003 roku; a liczba adaptacji „Supermana” jest już dwucyfrowa.
NZZ.ch wymaga JavaScript do obsługi ważnych funkcji. Twoja przeglądarka lub blokada reklam obecnie to uniemożliwia.
Proszę zmienić ustawienia.
Lista mogłaby być dłuższa, ale zamiast nadmiernie powtarzać, lepiej zadać sobie pytanie: Czy naprawdę zostały tylko kopie? I: Czy coś w rodzaju ducha epoki da się dostrzec w obecnym repertuarze kin?
Pierwsze przewijanieHollywood nie odkrył na nowo kopiowania, twierdzi Kathleen Loock, profesor nadzwyczajny amerykanistyki i mediów na Uniwersytecie w Hanowerze. W swojej książce „Hollywood Remaking” dowodzi, że kopiowanie zawsze było integralną częścią przemysłu filmowego. Po części dlatego, że nieustannie rekonstruuje relację między przeszłością a teraźniejszością.
Obecnie remake – obejmujący remaki, sequele, prequele, serializacje i spin-offy – stanowi około siedmiu procent wszystkich hollywoodzkich filmów. Kiedyś było ich trzydzieści. Cofnijmy się więc trochę.
W latach dwudziestych XX wieku kino nie ugruntowało jeszcze swojej pozycji jako samodzielna forma sztuki i było legitymizowane porównaniami do literatury i teatru. „Wtedy remake filmu porównywano do wznowienia powieści lub wznowienia sztuki teatralnej” – mówi Loock.
Jeśli film nie był już grany w kinach, nie można go było już oglądać. Dopiero komercjalizacja programów rozrywkowych w telewizji i na kasetach wideo do oglądania w domu sprawiła, że filmy stały się nieskończenie powtarzalne. „Jedynym sposobem na obejrzenie filmu było przeniesienie go z powrotem do kina. Ponieważ technologia rozwijała się tak szybko, było jasne, że stara historia zostanie opowiedziana na nowo z nowymi aktorami i nowymi możliwościami” – mówi Loock.
Skoki kwantoweNajwiększą zmianą techniczną było przejście z filmu niemego na dźwiękowy w latach 30. XX wieku. Loock policzył również, że 30% remake'ów nigdy się nie powtórzyło. Wynikało to nie tylko z faktu, że najpopularniejsze filmy nieme były teraz przerabiane z dialogami.
Hollywood odkrył również zalety produkcji seryjnych, zwłaszcza w latach 40. XX wieku: całe scenografie, kostiumy, a nawet aktorów zatrudnionych do jednej produkcji można było wykorzystać ponownie w tańszych produkcjach – filmach klasy B. „Czasami w ciągu jednego roku ukazywało się sześć filmów z serii westernów” – mówi Loock.
Możliwość ponownego obejrzenia filmu w późniejszym czasie pojawiła się dopiero wraz z kolejną, kolejną, znaczącą innowacją technologiczną: w latach 50. XX wieku, kiedy coraz więcej gospodarstw domowych posiadało telewizor, a następnie, co jeszcze bardziej dramatyczne, pod koniec lat 70. XX wieku wraz z wprowadzeniem kaset wideo. Teraz filmy można było powtarzać w nieskończoność.
Następnie pojawiły się dyski laserowe, DVD, Blu-ray, a w końcu streaming. Posiadanie filmów na nośnikach danych sprawiło, że oglądanie tych samych filmów było częstsze, a czasem wręcz stało się małą tradycją – jak jesienne adaptacje „Harry'ego Pottera” i „Holiday” w Boże Narodzenie, które teraz są ponownie wydawane jako serial. To stworzyło bliższą więź z filmami, z którymi ludzie tak dobrze się już zapoznali.
Z drugiej strony, streaming sprawia, że wiele osób ogląda film lub serial tylko raz. Potem znika – nie w piwnicy kina, ale w morzu nieoglądanych filmów i seriali.
Co zrobić z poprzednikami?Wraz z powszechnym dostępem do starych filmów pojawiło się nowe pytanie dotyczące remake'ów: jak można kontynuować pracę z powtórzeniami, skoro przeszłość pozostaje obecna? Zamiast opowiadać tę samą historię od nowa, coraz częściej powstawała kontynuacja lub – jak to miało miejsce po raz pierwszy w przypadku filmów z serii „Gwiezdne wojny” – prequel. W ten sposób pierwszy film zachowuje pewne znaczenie jako punkt odniesienia.
Podczas gdy w latach 2000. filmy często zawierały zupełnie nową obsadę, dziś aktorzy z dawnych lat również powracają. W ten sposób, jak twierdzi Loock, kino spełnia zadanie międzypokoleniowe: zapewnia ciągłość.
Nowi aktorzy sprawiają, że film staje się atrakcyjny dla nowej widowni, a starsi zapewniają więź z pokoleniem, które już widziało oryginał w kinach. „Kiedy widzisz Harrisona Forda starzejącego się jako Indiana Jones, tak jak ty, widzowie doświadczają stabilizacji, która może działać uspokajająco, zwłaszcza w obliczu tak wielu zmian na świecie” – mówi Loock.
Kiedyś jednak celem kina nie było uspokajanie, lecz ekscytowanie, a nawet inspirowanie. Remaki nie miały na celu nawiązania do przeszłości; wręcz przeciwnie, wybiegały w przyszłość, sprawiając, że to, co stare, stało się zapomniane. Na tym właśnie polega istotna różnica między kinem powtórek z przeszłości a dzisiejszym – i najsilniejszy związek z kreatywnością w ogóle.
Kreatywność wymaga czasu„Otaczanie się nowymi rzeczami sprzyja kreatywności” – mówi David Weibel, wykładowca psychologii poznawczej na Uniwersytecie w Bernie. Nowe wrażenia i doświadczenia stymulują myślenie dywergencyjne, czyli umiejętność rozważania wielu różnych rozwiązań i perspektyw.
Nasze codzienne życie jest jednak coraz bardziej nacechowane powtarzalnością. Nie tylko w kinie, ale także za sprawą sztucznej inteligencji, która z jednej strony nie potrafi tworzyć nowych rzeczy, a jedynie je odtwarzać. Z drugiej strony, coraz bardziej uwalnia swoich użytkowników od krótkich, codziennych ćwiczeń twórczych – takich jak zastanawianie się, co ugotować na obiad czy co robić w weekend. Kreatywność, niczym mięsień, wymaga utrzymania w formie. Weibel mówi: „Kreatywność jest zorientowana na cel. Często można ją wymusić poprzez intensywne zaangażowanie się w problem”.
Jednak eksploracja to dopiero pierwszy krok w procesie twórczym. Po niej następuje faza inkubacji, czyli nieświadome przetwarzanie zebranych informacji. „Odrywasz się od tematu, na przykład podczas spaceru, ale twój mózg nadal pracuje w tle” – wyjaśnia Weibel.
Ale godziny, a przynajmniej tak się wydaje, wydają się coraz krótsze. Między wstawaniem a pójściem spać jest coraz mniej czasu na lenistwo, nudę i pustkę, która staje się fazą inkubacji. „Presja i stres również hamują kreatywność” – mówi Weibel.
Do braku czasu dochodzą ciągłe rozproszenia uwagi ze strony smartfona. „Ciągłe rozpraszacze, takie jak ciągłe otrzymywanie powiadomień push na smartfonie czy słuchanie muzyki lub podcastów w każdej wolnej chwili, hamują kreatywność” – mówi Weibel.
Codzienne oderwanie się od filmów i programów telewizyjnych ma ten sam efekt. Faza inkubacji jest warunkiem wstępnym do kolejnego etapu procesu twórczego: iluminacji. „Nagle pojawia się moment olśnienia, przysłowiowa iskra inspiracji” – mówi Weibel. W fazie końcowej inspiracja jest testowana pod kątem przydatności i wykonalności – stąd faza weryfikacji nazwy – i ostatecznie rozwijana, aż wyłoni się kreatywny rezultat.
Ciekawość czy zapewnienieLudzie żyją w ciągłym konflikcie. „Jesteśmy zarówno neofilami, jak i neofobami” – mówi Weibel. Ludzi jednocześnie pociąga to, co nowe, i pociesza to, co znane. W czasach kryzysu, zarówno osobistego, jak i globalnego, neofobia zazwyczaj bierze górę.
Przyglądanie się wariantowi czegoś, co już znasz, wymaga mniejszych możliwości poznawczych niż angażowanie się w coś zupełnie nowego. Oszczędza energię. Weibel mówi: „Pod presją mamy tendencję do wycofywania się w to, co znane, i polegania na sprawdzonych metodach”.
Obecny trend powtórek filmowych jest zatem prawdopodobnie nie tyle symptomem kryzysu kreatywności, co barometrem malejącego apetytu na nowości i wyzwań w odbiorze filmów i opowieści. To prawdopodobnie największa różnica w porównaniu z przeszłością: pragnienie przyszłości ustąpiło miejsca tęsknocie za przeszłością. Ludzie wolą teraz być przypominani niż inspirowani. Hollywood to dostrzegł.
W kinie sentymentalnymInny trend w kinie rozwija się od 2000 roku i w ostatnich latach zyskuje na sile: uniwersum filmowe. Wymaga ono od twórców maksymalnej kreatywności i utrzymuje widza w napięciu przez wiele godzin.
Najsłynniejsze kinowe uniwersa zostały stworzone przez superbohaterską maszynę z filmu „Marvel” i gwiezdnych wojowników z „Gwiezdnych wojen”. Ich historie zazębiają się i uzupełniają, a ich wątki fabularne zbiegają się w jednym filmie, zanim zostaną rozwinięte w osobną serię. Miniserie, wielosezonowe seriale telewizyjne i filmy fabularne uzupełniają się, przeplatają lub toczą równolegle.
Oznacza to, że nie tylko opowiadana jest historia, która trwa wiecznie, ale tworzony jest cały świat, wszechświat. Narracja i reinterpretacja praktycznie nie mają granic. Wiele kreatywności wkłada się w łączenie nowego ze starym.
Według Loocka, powodem, dla którego wszelkiego rodzaju remaki cieszą się tak dużym zainteresowaniem, nie jest sama liczba filmów bazujących na uznanych dziełach. Raczej to, że najwięcej pieniędzy inwestuje się w tego typu remaki. Obsada gwiazdorska, efekty specjalne i kampanie reklamowe są odpowiednio duże.
Ma to podwójny sens dla branży filmowej: „Często bardziej opłaca się filmować materiał, który już odniósł sukces. Zupełnie nowe pomysły natomiast zawsze wiążą się z ryzykiem: ich rozwój zajmuje dużo czasu i zawsze wiąże się z ryzykiem porażki. Poza tym dla widzów o wiele bezpieczniej jest oglądać film, w którym od samego początku wiadomo, co dostają” – mówi Loock.
Kurczący się wolny czas wykorzystujesz na coś, co wcześniej lubiłeś. I nawet jeśli film okaże się niezbyt udany, przynajmniej miłe wspomnienie przeszłości pozostaje.
nzz.ch