Nowy atak Liverpoolu pokazuje potencjał, ale porażka w meczu o Tarczę Wspólnoty to wzór dla drużyn Premier League

LONDYN -- Liverpool rozpoczął nowy sezon tak, jak Wy, neutralni kibice, byście tego oczekiwali. Z pełną energią w ataku, doskonale przygotowani do pozostawiania za sobą luk, przygotowali się na sezon, w którym mogą strzelić trzy lub cztery gole w każdej sytuacji. Być może nawet będą musieli.
Było to oczywiste, gdy losy Tarczy Wspólnoty rozstrzygnęły się z 11 metrów, a zwycięzcy Pucharu Anglii, Crystal Palace, dołożyli kolejną nagrodę do pierwszego w historii ważnego trofeum. Gdy Dean Henderson zdejmował czapkę przed wiernymi kibicami Selhurst, którzy przybyli z południowego Londynu na północny zachód, piłkarze Liverpoolu wyglądali na bardziej przygnębionych, niż można by się spodziewać po tak prestiżowym meczu towarzyskim. Jeremie Frimpong siedział jak sparaliżowany na murawie Wembley, a Alexis Mac Allister i Dominik Szoboszlai wpatrywali się w szybko pustoszejącą trybunę, którą wypełnili ich kibice.
Czy mieli powody do obaw? 90 minut poprzedzających serię rzutów karnych przynajmniej postawiło pytanie, czy 356 milionów dolarów, które Liverpool wydał na naprawienie kilku błędów ubiegłosezonowych mistrzów, nie przyczyniło się jedynie do powstania nowych. Jak na pierwszy wspólny, półkonkurencyjny mecz, odświeżona czwórka napastników, na czele z Hugo Ekitike i Florianem Wirtzem, wydawała się bardziej niż gotowa odciążyć Mohameda Salaha , którego trudny występ zakończył się rzutem karnym, który poszybował nad poprzeczką.
Potrzebni byli nowi boczni obrońcy, ale Milos Kerkez i Jeremie Frimpong nie wyglądali na zygzakowatych obrońców po zawiłych atakach Andy'ego Robertsona i Trenta Alexandra-Arnolda w ciągu ostatnich ośmiu lat. Crystal Palace wiedział, że to oni będą słabymi punktami, że drużyna bez naturalnego niszczyciela w środku pola będzie miała trudności z rekompensowaniem strat, gdy ich boczni obrońcy będą atakować. Teraz reszta ligi zobaczy to, co postrzega jako słabą stronę mistrzów.
Będą musieli jednak do tego dojść. To oznacza stłumienie niszczycielskiej interakcji, którą Liverpool rozpętał już w czwartej minucie. Kerkez, zgodnie z oczekiwaniami przez cały mecz, przejął piłkę i pobiegł podkoszowo przez środek pola. To otworzyło przestrzeń zarówno dla Ekitike, jak i Cody'ego Gakpo, ten drugi znalazł Wirtza tam, gdzie zawsze można go znaleźć, mając kilka metrów wolnej przestrzeni. Podanie z piłką wzdłuż linii do Ekitike, który powstrzymał obrońców, po czym skręcił nisko w dalszy róg bramki.
Kiedy ta czwórka z przodu zaskoczyła, to była prawdziwa radość. Ekitike zszedł na lewo, by wspomóc Gakpo, a obecność Frimponga nad jego ramieniem dała Salahowi swobodę poruszania się tam, gdzie go poniesie. Według standardów z zeszłego sezonu, to był najbardziej stonowany Król Egiptu. Tak czy inaczej, na Anfield pojawił się nowy książę, którego wkrótce mogą świętować z podobnym entuzjazmem.
Wirtz był wszędzie, cofając się, by nadawać tempo grze, albo prowadząc piłkę w górę boiska celowym dryblingiem. Niebieskie i czerwone koszulki go otaczały, ale on już chyba wiedział, gdzie będą jego koledzy z drużyny podczas tych ostatnich sekund, szczególnie efektownego podania do Gakpo, który niestety nie został wykorzystany. Były piłkarz Bayeru Leverkusen zachowuje się z ospałością dawnych dziesiątek, ale poczekajcie, aż będzie wam deptał po piętach, gdy będzie chciał mieć piłkę. Biorąc to pod uwagę, ponad 150 milionów dolarów to cena warta zapłacenia.
Pytania dotyczące rekrutacji Liverpoolu leżą gdzie indziej. Z pewnością potrzebni byli nowi boczni obrońcy, ale ani Kerkez, ani niski Frimpong nie są tymi, którzy najlepiej radzą sobie z hamowaniem ofensywnych instynktów. Kiedy wszystko idzie dobrze, będąc w posiadaniu piłki, potrafią być niezwykle skuteczni. Kerkez to dynamit, który biegnie za piłką, porywając ze sobą pomocników, a Frimpong zawsze szuka okazji, by sięgnąć do linii końcowej. Holender zaliczył swój debiut w niezapomnianym stylu, jego niecelne dośrodkowanie przeleciało nad Deanem Hendersonem, gdy zegar wybił 20:20, a Liverpool oddał hołd zmarłemu i bardzo nieobecnemu Diogo Jocie.
Na drugim końcu boiska jednak tacy obrońcy z przednimi nogami byli zbyt często wykorzystywani. Ismaila Sarr wciągnął Kerkeza do środka, a Palace co chwila posyłał piłkę w poprzek boiska, na którą Daniel Munoz wbiegał. Gakpo nie oferował zbyt wiele ochrony, niezależnie od tego, czy wracał, czy nie. Liverpool również miał problemy z dośrodkowaniem, a Jean-Phillipe Mateta wbiegł za linię końcową, aby przejąć podanie prostopadłe. Alisson próbował zablokować początkową akcję, ale nikt w bieli nie był pod ręką, aby zaradzić zagrożeniu, zanim Virgil van Dijk sfaulował Sarra.
To był trudny mecz dla 34-latka, który sam wszedł na boisko, gdy kolejne precyzyjne podanie prostopadłe Adama Whartona dotarło do Sarra. Po strzeleniu gola Alissonowi gra, która w ostatnich 15 minutach wygasała, została wznowiona. Palace mogło mieć więcej szczęścia, ale Mateta przechylił piłkę tuż po tym, jak jego drużynie nie przyznano rzutu karnego za zagranie ręką Alexisa Mac Allistera.
Van Dijk i spółka mogli mieć łatwiejszy dzień, mając przed sobą podwójnego rozgrywającego pierwszego wyboru. Ryan Gravenberch był nieobecny po tym, jak jego partnerka urodziła w sobotni wieczór, a Mac Allister siedział na ławce rezerwowych. Żaden z nich nie jest szczególnie urodzonym niszczycielem, ale skrzydłowy Liverpoolu z pewnością obstawiał ten duet. Na ich miejscu Curtis Jones grał dość zachowawczo, a Dominik Szoboszlai miał osobliwy zwyczaj nieśmiałego przerzucania piłki przez własną połowę. W większości systemów oznacza to flirtowanie z niebezpieczeństwem. W Liverpoolu to ślub shotgun.
To powinien być najgorszy widok defensywy Liverpoolu, przynajmniej w pełnej sile. Przed zmianami na pozycji obrońcy nie była to żadna supermoc, ale dzięki wspólnym powtórzeniom Van Dijk i Ibrahima Konate nauczyli się, jak najlepiej kryć Alexandra-Arnolda i Robertsona. Z drugiej strony, następnym razem, gdy te luki się pojawią, to wtedy mecze będą miały znaczenie. Reszta ligi to zobaczy i przekona się, że mistrzowie są po to, by ich dopaść.
cbssports