Recenzja filmu: Kristin Scott Thomas reżyseruje Scarlett Johansson w komediodramacie „Ślub mojej matki”

Zanim Kristin Scott Thomas skończyła 12 lat, straciła ojca i ojczyma. Obaj byli pilotami Royal Navy, którzy zginęli w katastrofach. Pierwszy wypadek miał miejsce, gdy miała 5 lat. Drugi, gdy miała 11 lat. Thomas wykorzystuje te fakty, swoistą historię genezy, jako podstawę swojego reżyserskiego debiutu, „Wesele mojej matki”, komediodramatu o rodzinie, traumie i radzeniu sobie z nią, który wchodzi na ekrany kin w piątek.
Świadomość, że historia pochodzi z prawdziwego miejsca, jest ważna dla odbioru. Daje to „Weselu mojej matki”, zupełnie przeciętnemu filmowi, który nie do końca trafia w sedno, emocjonalną głębię, której poza tym mu brakuje. To dziwny brak, biorąc pod uwagę kaliber obsady, w tym Thomas jako pannę młodą oraz Sienna Miller, Emily Beecham i Scarlett Johansson jako jej córki. Ale to okrutne przypomnienie, że dobry haczyk, utalentowani aktorzy, jeden zabójczy monolog i malownicza sceneria (w tym przypadku angielska wieś) nie gwarantują sukcesu filmu.
W filmie zgony te mogą mieć miejsce w odległej przeszłości, ale wciąż prześladują dorosłe córki Diany (Thomas), która przygotowuje się do ślubu z innym. Nowy mężczyzna Diany nie jest przystojnym pilotem, na zawsze zachowanym w pięknej młodości. Geoffrey (James Fleet) jest bardzo ponury. Lubi rozmawiać o ptakach, a zwłaszcza o rybołowach, nigdy nie miał dzieci i nosi bardzo zabawne nazwisko (Loveglove), które Diana planuje przyjąć. Jej córki nie są tym zachwycone, choć każda z nich ma swoje własne problemy.
Trzeba przyznać, że Johansson rzeczywiście gra w tym filmie Brytyjkę i choć nie czuję się kompetentny, by komentować niuanse jej akcentu, mogę jedynie powiedzieć, że słychać w jej ustach dziwną niespójność. Johansson to świetna aktorka, której wierzyłem w wiele bardziej szalonych ról, od filmów Marvela , aż po jej riff naśladujący Ellen Greene podczas koncertu z okazji 50. rocznicy „Saturday Night Live”. Jednak jakoś trudno uwierzyć w jej rolę Katherine Frost: brytyjskiej, lesbijskiej oficer Royal Navy w długoletnim związku z kobietą o imieniu Jack (grana przez równie piękną Freidę Pinto).
Postać grana przez Miller to Victoria, hollywoodzka aktorka znana z serii szmirów (nikt nie pamięta, czy najnowsza „Dame of Darkness” to czwarta, czy piąta część serii) i krótkotrwałych związków. Beecham to najmłodsza Georgina, pielęgniarka, która podejrzewa, że jej mąż ma romans. Aby się tego dowiedzieć, dziewczyny wynajmują prywatnego detektywa, który ma obserwować jej dom i pokazać im nagranie po ślubie.
To bardzo pracowity, napięty weekend dla wszystkich. Wiele osób martwi się, dlaczego Katherine nie wyjdzie za Jacka i dlaczego Victoria tańczy w związku z bogatym, starszym Francuzem, podczas gdy jej ukochany z dzieciństwa wciąż za nią tęskni. Niepokój o to, że ich matka wyjdzie za mąż za mężczyznę, który wydaje się tak odmienny od dwójki poprzednich bohaterów, nie ustaje, a rozmowy o znaczeniu nazwisk, małżeństwa i dbania o to, by dzieci czuły się częścią czyjejś rodziny, są nieuniknione. Niektóre sprawy się rozwiązują, ale trudno pozbyć się wrażenia, że pod koniec wszyscy mogą potrzebować nowego terapeuty.
„Wesele mojej matki” ma również lekkość i lekkość, która nawiązuje do komedii romantycznej Richarda Curtisa. Spójność wizji jest jednak ograniczona, podobnie jak zaangażowanie widza, choć pojawiają się urocze i inspirujące akcenty, takie jak ręczne namalowanie przez irańskiego artystę Rezę Riahiego kilku animowanych scen retrospektywnych opartych na wspomnieniach o jej ojcach.
Thomas napisała scenariusz wspólnie ze swoim mężem, dziennikarzem Johnem Micklethwaitem. Zawiera on szczególnie poruszający monolog, w którym bohaterka mówi córkom, żeby w gruncie rzeczy dorosły i poszły naprzód – dojrzałe i godne uwagi stwierdzenie, które może pojawić się nieco za późno. „Wesele mojej matki” wydaje się zrealizowane jedynie częściowo.
Thomas jednak wykazał się na tyle rozsądkiem, że zakończył piosenką, która może wywołać pewne uczucia u fanów „Heartburn”: „Coming Around Again” Carly Simon, tym razem w duecie z Alanis Morissette.
„Ślub mojej matki”, film, który w piątek wszedł do kin w wersji pionowej, otrzymał kategorię wiekową R od Motion Picture Association za „krótką nagość, sceny seksu i wulgaryzmy”. Czas trwania: 95 minut. Dwie gwiazdki na cztery.
ABC News