Europa jest poniżej Costa

Pamiętacie czasy, gdy Europa obiecywała, że znów stanie się wielka – przepraszam, Wielka? Stało się to pół tuzina miesięcy temu, gdy nowe wiatry zaczęły wiać przez Atlantyk i zaburzać zdrową równowagę, która trwała od dekad: Ameryka płaciła za NATO, a wszyscy członkowie odnosili równe korzyści z tego porozumienia. Pan Trump, który jest zły, imbecyl, szaleniec lub „putinista” (wybierz maksymalnie cztery opcje), uznał bez żadnego powodu, że to porozumienie jest niesprawiedliwe i zażądał, aby Europejczycy zwiększyli swoje składki na rzecz Sojuszu. To nie do zniesienia szaleństwo naturalnie przeniosło się na problem Ukrainy, której finansowanie ta niezrównoważona postać również ośmieliła się zakwestionować. Ukraina, którą Europa wspiera, przeznaczając na nią prawie połowę środków gospodarczych, którymi finansuje Kreml poprzez import rosyjskich produktów, była kroplą, która przelała czarę goryczy dla europejskiej cierpliwości.
Stary kontynent, uśpiony kaprysami wieku, a jednocześnie rozbudzony teoriami, które przedstawiały Stany Zjednoczone jako nagłego wroga lub byłego przyjaciela, cokolwiek, zbudził się. Zbudził się i, nie odrywając się ani na chwilę od porannej higieny, wdział garnitur i wygłosił epickie przemówienia o swojej przyszłości – świetlanej, wojowniczej przyszłości, pełnej milionów maszerujących żołnierzy i miliardów euro w powietrzu. Europa, pomimo wzrostu populacji o 15% lub 20% dzięki imigrantom z Trzeciego Świata w ostatnich latach i wysyłania policji, by nękała każdego, kto wątpi w korzyści płynące z takiej gościnności, ogłosiła się ostatnim bastionem zachodniej wolności. Euforyczni przywódcy potężnych państw, takich jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania i Portugalia, zapewniali nas, że nikt nie będzie się obijał. W obliczu kapitulacji pana Trumpa, z imperializmem Trumpa i Putina, bylibyśmy gotowi, gdy tylko dostaniemy trochę czasu, pójść naprzód. Z naszego punktu widzenia Ukraina nie ustąpiłaby ani na krok. Europa, chwalebna i odrodzona, nie godzi się na ustępstwa i nie potrzebuje Ameryki do niczego. Zanim Moskwa ruszyłaby na Europę, Europa posunęłaby się aż do Moskwy. Albo Władywostoku, jeśli zajdzie taka potrzeba. Teraz nadszedł na to czas.
I tak się stało. W mgnieniu oka opracowano około siedemnastu planów budżetowych, aby uzbroić Europę w fundusze, które miałyby szybko potroić PKB Teksasu. W dwóch błyskach dokonano najwyższego wysiłku przezorności, obliczono rachunek za energię oraz społeczne i wyborcze ofiary takiej wojennej agitacji, a także rozważono logistykę wysyłania pokoleń do wojska, karmionych telefonami komórkowymi i uciekających w mało prawdopodobnym przypadku zauważenia pająka. W trzech błyskach udawano, że już zaplanowane wydatki na drogi, lotniska, mosty i ronda stanowią inwestycję w obronność, zakładając, że Amerykanie, ewidentnie głupi, nie zauważą podstępu. W czterech błyskach doszli do wniosku, że bez Ameryki Europa ma mniejszą siłę odstraszania niż pająk. A w pięciu błyskach, odczytanych w zeszły poniedziałek, odważni i nieugięci europejscy przywódcy pobiegli do Białego Domu z Zełenskim u boku, błagając pana Trumpa, aby, na miłość boską, znalazł sposób na wyciągnięcie ich z tego bałaganu.
Z wyjątkiem Meloni, która zazwyczaj wykazuje pewien poziom rozwagi i zachowuje higieniczny dystans od szarlatanów, oraz Zełenskiego, który być może potrzebował trochę czasu, aby zrozumieć naturę i zdradę szarlatanów, a teraz godzi się na połykanie ropuch, aby ratować jak najwięcej terytorium, akt skruchy w Gabinecie Owalnym niewiele różnił się od spotkania zbankrutowanej rodziny z zarządem banku w celu renegocjacji kredytu hipotecznego. Były przechwałki, uległość. Były deklaracje wojny, konsensusy w sprawie pokoju, pokoju, który jest piękny i nagle pożądany, „pokoju”, który zdarza się, o ile ratuje Urszulę, pana Macrona, pana Starmera i Niemców od ich własnych obietnic i zdejmuje Ukrainę z ich ramion. Był liryzm, przebłysk rzeczywistości. I ogromna bezwstydność.
Brakowało dr. Costy. Dr Costa, informuję tych, którzy mieli szczęście go zgubić, jest przewodniczącym Rady Europejskiej od końca 2024 roku. To jedno z tych niezwykle ważnych stanowisk międzynarodowych, na których, gdy tylko Portugalczyk je zajmuje, niektórzy Portugalczycy chcą, by reszta Portugalczyków pękała z dumy. Jedną z niewielu funkcji przewodniczącego Rady Europejskiej jest, cytuję, „reprezentowanie UE w sprawach wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa”, co jest wystarczającym powodem, by dr Costa był obecny na ceremonii ucałowania dłoni z panem Trumpem. Nie był, i kuszące jest przypuszczenie, że ma ku temu powody: gospodarze nie wiedzą o istnieniu tego człowieka; goście nie pamiętali o jego istnieniu; mężczyzna nie mówi biegle po angielsku (ani po portugalsku, dodajmy); itd.
Choć wszystkie powyższe opcje są prawdopodobne, dodam jeszcze jedną, która nie wyklucza poprzednich: dr Costa wstydził się być częścią tej nieszczęsnej świty. Wiem, wiem, wiem. Dr Costa nie jest szczególnie znany z łatwego wstydu, ani nawet z wyostrzonego poczucia śmieszności. Jednak nawet on zdaje sobie sprawę, że istnieją granice i że istnieją liczby, których można uniknąć – liczby, które „liderzy” stworzyli w Waszyngtonie, i liczby, którymi sami są. Przyznaję, że ryzykowne jest zakładanie, że Europa wpadła w ręce ludzi jeszcze mniej kompetentnych i godnych zaufania niż dr Costa. Ale biorąc pod uwagę lukę, w którą wpadliśmy, jest to ryzyko skalkulowane.
observador