Dziwna normalność budżetowa niezdyscyplinowanego kraju.

Niesprawiedliwe byłoby twierdzenie, że kraj nie przeprowadza reform strukturalnych. To prawda, że nie przeprowadza wszystkich reform, które powinien, ale jest jedna, która została wprowadzona w ciągu ostatnich 15 lat: powszechny konsensus co do potrzeby przewidywania i osiągania równowagi w finansach publicznych lub niewielkich nadwyżek budżetowych.
Ten punkt wyjścia stał się normą w dyskusjach budżetowych. Możemy i powinniśmy dyskutować, gdzie kierować wydatki i jakie podatki nałożyć, ale bez zmiany salda końcowego, które powinno być dodatnie.
Droga ta rozpoczęła się w 2011 r. od surowego wdrożenia warunków narzuconych w ramach pakietu ratunkowego finansowego i objęła już wiele rządów oraz sytuacji politycznych.
Przyznaję, że sposób, w jaki doszliśmy do równowagi, stanowi ostatecznie jedynie połowę reformy strukturalnej. Dlaczego? Ponieważ korekta nie dotyczyła bieżących wydatków publicznych, które z roku na rok rosną strukturalnie, i została przeprowadzona wyłącznie przy użyciu najłatwiejszych zmiennych: wyższych podatków i bezkrytycznych cięć inwestycji.
Niemniej jednak, ustanowienie celu „zerowego deficytu” to bardzo istotna zmiana kulturowa. To zasada, ponieważ, jak wiemy, nasz dotychczasowy styl życia polegał na zwiększaniu wydatków, podnoszeniu podatków i tworzeniu dużych deficytów, które kumulowały się w zadłużeniu. Aż stało się to nie do utrzymania, a reszta jest już historią.
Różnica między konsensusem budżetowym przed i po – który, paradoksalnie, został osiągnięty za rządów wspieranych przez skrajną lewicę – jest uderzająca. Wcześniej debata dotyczyła tego, które podatki należy podnieść; teraz debata dotyczy tego, które podatki należy obniżyć. Wcześniej próbowano maskować deficyt, aby uniknąć sankcji ze strony Brukseli; teraz jesteśmy w gronie krajów strefy euro o najbardziej zrównoważonych rachunkach. Wcześniej maksymalne limity zadłużenia testowano w oparciu o starą ideę, że „dług się zarządza, a nie spłaca”; dziś wiemy, że tak to nie działa, a ministrowie finansów lubią chwalić się coraz niższymi wskaźnikami zadłużenia.
Dotarliśmy do punktu, w którym rząd może zostać ukarany za utratę popularności i wyników wyborczych, jeśli zacznie generować deficyt bez uzasadnionego powodu – na przykład pandemia? Nie wiemy, ale powinniśmy pielęgnować tę nadzieję.
Musimy to pielęgnować, ponieważ kolejny krok nieuchronnie będzie wymagał reformy wydatków publicznych. Bez deficytu jako zmiennej korygującej i przy wysokim obciążeniu podatkowym, które już mamy, przyszłe dostosowania będą musiały obejmować racjonalizację wydatków publicznych. Nie wymaga to nominalnych cięć wydatków. Wystarczy, że rok po roku wydatki publiczne będą rosły w tempie niższym niż nominalny wzrost PKB.
Tak właśnie stało się z długiem. Kwota rośnie z roku na rok, ale jego znaczenie w rozwijającej się gospodarce jest coraz mniejsze.
Do tej normalności salda budżetowego dołącza się obecnie normalność procesu budżetowego. Budżet państwa nie jest i nie może być corocznym wotum zaufania, któremu poddają się rządy mniejszościowe. Budżet musi być przede wszystkim finansowym odzwierciedleniem zobowiązań państwa i obowiązujących przepisów. Pozostały margines, który jest stosunkowo niewielki, musi następnie odzwierciedlać decyzje polityczne podejmowane przez każdy rząd indywidualnie.
W ostatnich latach przyzwyczailiśmy się do traktowania budżetu jako jedynego wydarzenia legislacyjnego w roku, w którym gromadzone są wszystkie polityki sektorowe i setki odizolowanych środków, które mają niewiele wspólnego z budżetem lub nie mają go wcale.
Rok temu partie polityczne zgłosiły około 2000 propozycji poprawek podczas specjalistycznej debaty budżetowej. Oto niektóre z nich: coroczna ocena stanu zdrowia funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa, wstrzymanie prywatyzacji TAP (portugalskich linii lotniczych), promowanie pracy tkaczy dywanów z Arraiolos i twórców figurek z Estremoz, modernizacja metod płatności za wnioski o zwolnienie lekarskie, przegląd ścieżki kariery inspektorów podatkowych i tak dalej.
Skutkiem tej praktyki jest wyjątkowo niska jakość ustawodawstwa – posłowie podczas długich, maratonowych sesji nie zwracali zbytniej uwagi na to, nad czym głosowali – oraz brak niezależnej dyskusji nad każdą z tych propozycji.
José Luís Carneiro słusznie postawił warunek wykluczenia z budżetu istotnych kwestii, takich jak nowelizacja prawa pracy, zmiany w systemie ubezpieczeń społecznych czy zmiany w strukturze Narodowej Służby Zdrowia. Wszystkie te kwestie są niezwykle istotne i warto je omawiać i rozstrzygać niezależnie od budżetu.
I Joaquim Miranda Sarmento miał rację, przygotowując i przedstawiając budżet, który przecież jest właśnie tym: budżetem. Byliśmy tak uzależnieni od poprzedniej złej praktyki, że teraz jesteśmy nawet zaskoczeni, widząc, że wszystko jest na swoim miejscu.
observador




