Chińczycy znowu przechytrzyli Trumpa? Zaskakujące skutki wojny handlowej

- Prezydent USA Donald Trump spotkał się w czwartek z przywódcą Chin Xi Jinpingiem. Po spotkaniu ogłosił zawarcie z Chinami jednorocznego porozumienia handlowego.
- Chiny miały zobowiązać się w nim, że przez rok nie wprowadzą planowanych restrykcji na eksport metali ziem rzadkich. W efekcie średnie cła na chińskie towary spadną z 57 do 47 proc.
- Ekonomista, były ekspert Światowej Organizacji Handlu oraz wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim prof. Jan Michałek w rozmowie z WNP ujawnia zaskakujące wyniki badania wpływu podnoszenia ceł na amerykańską gospodarkę.
- Mogą mieć one kluczowy wpływ na wynik wojny handlowej rozpętanej przez Trumpa...
Czy na naszych oczach powstaje właśnie nowy porządek świata?
- Powiedziałby, że zanika dotychczasowy porządek świata, czyli zasady, które były ustanowione w ramach GATT (chodzi o Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu – ang. GATT) i Światowej Organizacji Handlu (ang. WTO). Obie te instytucje powstały z inicjatywy Stanów Zjednoczonych. Pierwsza powstała w 1947 r. i przekształciła się później w WTO. Określono w nich kluczowe zasady globalnego handlu, jak przykładowo zasadę niedyskryminacji.
 Adrian Grycuk / commons.wikimedia / CC 3.0 BY-SA" data-media-full="https://pliki.wnp.pl/d/54/32/75/543275.jpg" title="Ekonomista i wykładowca UW prof. Jan Michałek Licencja: Adrian Grycuk / commons.wikimedia / CC 3.0 BY-SA (kliknij aby zmienić opis)" data-media-kolumna="1" data-media-warstwa="0" class="dcms-media data-mce-object" />
Adrian Grycuk / commons.wikimedia / CC 3.0 BY-SA" data-media-full="https://pliki.wnp.pl/d/54/32/75/543275.jpg" title="Ekonomista i wykładowca UW prof. Jan Michałek Licencja: Adrian Grycuk / commons.wikimedia / CC 3.0 BY-SA (kliknij aby zmienić opis)" data-media-kolumna="1" data-media-warstwa="0" class="dcms-media data-mce-object" />
O czym mówi ta zasada?
- Mówi, że nie można stosować wyższych ceł wobec wybranych państw, ale jednakowe wobec wszystkich członków GATT-u.Nie można też – zgodnie z GATT-em - podnosić ceł – chyba że w wyjątkowych sytuacjach i po spełnieniu określonych warunków, przykładowo, kiedy nastąpił bardzo gwałtowny wzrost importu lub przemawiają za tym względy bezpieczeństwa. Reguły te zostały dość poważnie naruszone już w czasie pierwszej prezydencji Donalda Trumpa. Wówczas Stany Zjednoczone podniosły cła jednostronnie, a w 2025 r. podniosły cła „wzajemne” wobec różnych krajów, argumentując to tym, że są to cła obronne…
Zasady, które stworzyły same Stany Zjednoczone i które były przez świat dotąd respektowane, przestały funkcjonować?
- Tak. To, co się dzieje obecnie, wymyka się ze wszystkich dotychczasowych reguł...

Jak ocenia pan reakcję Chin na tę próbę obalenia dotychczasowego porządku przez Stany Zjednoczone?
- To, co się teraz dzieje – a co pani nazwała nowym porządkiem świata – to także reakcja państw dotkniętych tymi cłami. Niektóre z nich przystąpiły do negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi, by zakończyć konflikt szybko, inne nie mogły tego zrobić.
Strona chińska nie pozostała dłużna i użyła swojego instrumentu wobec Stanów Zjednoczonych, jakim jest reglamentowanie przepływu towarów, zapowiadając, że Chiny będą kontrolowały eksport ziem rzadkich.
Metale ziem rzadkich są używane m.in. w energetyce, przemyśle lotniczym i obronnym. Chiny mają w tym światowym eksporcie aż 90 proc. udziałów. To był bardzo silny argument...
Chiny sięgnęły po ciężką broń, ale to nie one zaczęły ten konfliktPaństwo Środka jest największym beneficjentem globalizmu i kapitalizmu, po co miałoby burzyć dotychczasowy system, z którego Pekin czerpał najbardziej spośród wszystkich na świecie. To jest prawdziwy powód tej wojny? Trump próbuje to powstrzymać?
- Formalną przyczyną wprowadzenia ceł wzajemnych przez Amerykanów był deficyt bilansu handlowego. Ten deficyt narasta już od lat 90. i jest coraz większy. Amerykanie więcej importują niż eksportują. Jednocześnie mają nadwyżkę w eksporcie usług, a dolar amerykański jest walutą kluczową w wymianie handlowej.
Tak na marginesie, uważa się, że źródła deficytu handlowego Stanów Zjednoczonych są makroekonomiczne i że aby je usunąć, musiałaby nastąpić deprecjacja dolara.
Wracając do ceł, to Stany Zjednoczony podjęły decyzję o wprowadzeniu ceł „wzajemnych” wobec państw, które mają z nimi nadwyżkę handlową, a kluczowym czynnikiem przy określaniu wysokości ceł jest wielkość tej nadwyżki. Poziom cła „wzajemnego” jest wynikiem podzielenia deficytu przez obroty handlowe z danym krajem.
Według administracji waszyngtońskiej, za deficyt w bilansie handlowym ze Stanami Zjednoczonymi odpowiadają nie one same, ale inne kraje, bo mają one: wysokie cła, regulacje środowiskowe albo stosują podatki konsumpcyjne itd. Wobec tego Stany Zjednoczone odpowiedziały bardzo wysokimi cłami wzajemnymi.
W przypadku Chin były to cła 34-procentowe., w UE – 30-procentowe, a w Japonii – 24-procentowe. Kraje objęte cłami wzajemnymi stanowiły większość, bo aż 88 proc. światowego handlu.
Stany Zjednoczone oczekiwały od swoich partnerów handlowych wyraźnych ustępstw, koncesji – dotyczyło to m.in. Japonii, Korei czy Meksyku, ale też UE. Tymczasem państwa te przyjęły strategię, że: „albo jesteśmy twardzi wobec USA, jeśli mamy silne argumenty, albo próbujemy znaleźć jakiś kompromis, jeśli rynek amerykański jest dla nas niezwykle ważny”.

Wiele państw osiągnęło już kompromis z USA, podczas gdy Chiny zajęły po ogłoszeniu ceł przez Trumpa zdecydowane stanowisko. Dlaczego Pekin się wówczas nie ugiął?
- Chiny są największym eksporterem towarów przemysłowych na świecie, elektroniki i metali ziem rzadkich. Wprowadzając nowe regulacje strona chińska zastrzegała, że „zamierza kontrolować i wydawać licencję na metale ziem rzadkich, ale nie jest to wymierzone w żadne konkretne państwo, tylko jest to ich polityka równoważenia obrotu tymi metalami”.
Jeśli spojrzymy na GATT, to dopuszcza on ograniczenia ilościowe w eksporcie, jeśli zagraża to bezpieczeństwu narodowemu i do tego odwołują się Chiny.
Chiny mają metale rzadkie, a Trump deficyt handlowy...Trzeba tu też zaznaczyć, że Stany Zjednoczone również ograniczają eksport określonych produktów do wybranych krajów, stosując licencje eksportowe. Różnica w obu przypadkach jest taka, że karta, którą gra strona chińska jest nowa i silna, bo dotyczy rzadkiego dobra, które jest skupione głównie w jednych rękach.
Metale rzadkie nie są jednak wcale takie rzadkie…
- Występują w wielu krajach na świecie; m.in. w Stanach Zjednoczonych, Birmie, Wietnamie, Australii…
... a także w Polsce, czy na Ukrainie…
- Tak, ale żeby je wydobywać, musi być ich dostatecznie dużo i trzeba mieć też odpowiednią technologię do ich wydobycia i przetworzenia, a także pomysł na zagospodarowanie odpadów poprodukcyjnych. Chiny są pod tym względem wyraźnym liderem.
To, co się liczy, to, kto jest głównym dostawcą. Wiele krajów eksportuje przykładowo ropę naftową, ale liczy się tylko kilku światowych graczy: Arabia Saudyjska, Kuwejt, Sany Zjednoczone czy Rosja, i to oni określają równowagę na rynku.
Oczywiście za 10, 20 lat w kwestii wydobywania metali rzadkich być może sytuacja się zmieni i metale te będą wydobywane w wielu krajach, ale decyzja Pekinu o reglamentacji ziem rzadkich jest dla świata problemem dnia dzisiejszego.
Czy sposobem szybszego rozwiązania problemu z dostępnością metali ziem rzadkich może być umowa Stanów Zjednoczonych z Ukrainą, w której strona ukraińska wpuści – w celu ochrony swoich złóż przed Rosją – do swoich spółek amerykański kapitał?
- Takie informacje należy przyjmować z dużą ostrożnością: te złoża muszą być dostatecznie dobrze rozpoznane i żeby mogły być wydobywane, to najpierw musiałaby się tam zakończyć wojna.Nie podważam tego, że to może być rozwiązanie za 15-20 lat, ale to nie jest doraźne rozwiązanie.
Również niedawno zawarta umowa Stanów Zjednoczonych z Australią, która zobowiązała się wydobywać więcej metali ziem rzadkich, nie zmieni teraz sytuacji na rynku, bo tak jak wspomniałem wcześniej, 90 proc. udziału w nim ma strona chińska.

Czy deficyt w bilansie obrotów handlowych to jedyny powód wprowadzenia wysokich ceł?
- Drugim ważnym argumentem – o którym wyraźnie mówił też Donald Trump – jest poprawa wpływów fiskalnych poprzez nałożenie ceł. W społeczeństwie amerykańskim jest to chwytliwe hasło, zwłaszcza że dodawano do tego argument, że cła te przyczynią się również do wzmocnienia i odbudowy i rozwoju amerykańskiego przemysłu.
Czym skończą się dla amerykańskiej gospodarki cła?To są hasła również z pierwszej prezydentury Trumpa. Czy udało mu się wówczas ściągnąć zagraniczny kapitał do Stanów Zjednoczonych? Wzmocniło to tamtejszy przemysł, powstały nowe miejsca pracy – jak to zakładano? A może jest tak, jak twierdzą niektórzy analitycy, że te cła są tylko przykrywką dla wyższych podatków, które muszą płacić za importowane towary Amerykanie?
- Cło – jak pani zauważyła - jest dodatkowym podatkiem, który podnosi ceny towarów importowanych. Z drugiej strony, jeśli kraj jest dużym importerem, zewnętrzni dostawcy, obawiając się utraty dużego rynku, są gotowi obniżyć swoje marże artykułów dostarczanych na ten rynek.
Amerykańska administracja stoi na stanowisku, że cła finalnie obniżą ceny towarów eksportowych. I to jest częściowo prawda. Warto tu jednak przypomnieć, że po pierwszej podwyżce ceł amerykańskich w latach 2018-2019, czyli już po pierwszej prezydenturze Trumpa, przeprowadzono poważne badania, które mierzyły skutki wprowadzenia tych ceł.
Okazało się, że poniosły je w głównej mierze amerykańskie gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa. Wpływ tych ceł – w okresie krótkoterminowym – na powstawanie nowych miejsc pracy nie był dodatni. Nastąpił też niewielki, ale jednak spadek o 0,4 proc. amerykańskiego PKB...
Czy te badania sprzed 5 lat możemy interpolować na obecną sytuację, czy ten scenariusz się teraz powtórzy?
- Nie możemy przewidzieć, co się dokładnie stanie, ale możemy dokonać pewnej symulacji, budując modele równowagi ogólnej i używając tych modeli zbadać, jak ta równowaga się zmieni, jeśli podniesie się cła.
Przeprowadziliśmy taką symulację prof. Janem Hagemejerem w CASE opartą o wrześniowe wyniki (czyli poziomy ogłoszonych wówczas ceł – red.) i policzyliśmy, że w krótkim okresie zmiana eksportu do Stanów Zjednoczonych z krajów obłożonych cłami jest niewielka, ale w dłuższym okresie jest już wyraźny spadek.
Co istotne, zmiany ceł pociągają za sobą również zmiany w produkcji oraz w krajowym PKB. I o ile z perspektywy UE w okresie krótkoterminowym zmiany w PKB nie są ujemne, to już w przypadku USA spadek ten mógłby sięgać ok. 1 proc. (ponad 305 mld dol. - red.).
Co taki wynik oznacza?
- Z perspektywy tego, co zostało już osiągnięte w negocjacjach pomiędzy UE a Stanami Zjednoczonymi, nie było to rozwiązanie takie złe, jakby się mogło początkowo wydawać. Cła na artykuły eksportowane przez UE zostały podniesione do 15 proc., a obecnie było to 4-5 proc. To jest oczywiście wzrost, ale nie tak bardzo duży.Z drugiej strony UE powiedziała, że obniży swoje cła do 0 proc. na towary importowane z USA, a obecnie jest to 4-5 proc., więc znowu nie jest to dużo.
Sytuacja Unii jest więc – podkreślam na tle innych państw objętych cłami – względnie korzystna, chociaż dużą niewiadomą wciąż pozostaje finał konfrontacji z Chinami.
Tego, jaki to będzie finał dowiemy się ostatecznie, gdy amerykańsko-chińskie porozumienie zawarte podczas spotkania przywódców tych dwóch krajów wejdzie w życie. Wówczas też okaże się, na ile Trump faktycznie był skuteczny, czy może jednak Chińczycy go znowu przechytrzyli…
- Nie użyłbym słowa „przechytrzyli”, tylko czy będą mieli równie silne argumenty, jak prezydent Trump? To, co różni obecne negocjacje od wcześniej prowadzonych w ramach GATT i WTO, które dotyczyły tego, jak liberalizować handel i jakie reguły w nim stosować, to to, że obecnie toczą się rozmowy, jak próbować nie podnosić ceł tam, gdzie były one niskie, w oparciu o politykę siły.
To przeciąganie liny pomiędzy dwoma silnymi graczami, jakimi są Chiny i Stany Zjednoczone, będzie miało wpływ nie tylko na relacje pomiędzy tymi mocarstwami, ale na całą światową gospodarkę.
Czy wojna tych dwóch mocarstw zmusi Unię Europejską, a tym samym i Polskę, do opowiedzenia się po jednej ze stron tego konfliktu?
- W Europie hubem, który organizuje produkcję są Niemcy.
To akurat przykład kraju, który próbuje jednocześnie grać na dwóch fortepianach: próbują nie stracić rynku amerykańskiego, ale też mają silne relacje z Chinami…
- Nie sądzę abyśmy jako Europa byli uzależnieni od USA, czy od Chin. Każde z tych mocarstw pełni inną funkcję wobec naszego rynku. Stany Zjednoczone są dla Unii głównie rynkiem eksportowym, podczas gdy Chiny to głównie import, w tym produktów ziem rzadkich.
Dla Polski największym parterem zarówno eksportowym, jak i importowym jest gospodarka niemiecka. Jeśli niemieckiej gospodarce uda się utrzymać na rynku amerykańskim i kontynuować import z Chin, tym lepiej dla gospodarki niemieckiej, ale też i dla polskiej gospodarki.
Polska gospodarka rozwija się bardzo dynamicznie, bardzo skorzystaliśmy na liberalizacji handlu europejskiego i światowego, ale nie jesteśmy światowym graczem, tylko częścią Unii Europejskiej.
Jest takie powiedzenie, że gdzie się dwóch bije, tam trzeci korzysta. Kto jest tym trzecim w tej wojnie?
- To porzekadło jest dobre jak chodzi o sąsiadów, ale nie w globalnej gospodarce. Handel liberalizuje się po to, by wszyscy z niego korzystali. Jeśli wprowadzane są ograniczenia, to sytuacja przykładowo krajów Europy Środkowowschodniej może się chwilowo poprawić, ale tylko do momentu, kiedy to nie jest konflikt globalny.
Jeśli jest to już konflikt globalny, to wszyscy na nim tracą. To tak jak z konfliktem militarnym, jeśli jest mały i lokalny – ktoś może na nim skorzystać, ale w przypadku wojny światowej, nie ma wygranych. Życzmy więc sobie, aby ten konflikt handlowy skończył się pokojowo. Życzyłbym tego Europie i Polsce.
wnp.pl