Niszcząca fala śniegu

Kiedy dogoniłem moich towarzyszy na wysokości siedemnastu tysięcy stóp, zapadła już decyzja o zatrzymaniu się i rozbiciu obozu. Ta decyzja uratowała mi życie. Większość dnia spędziliśmy, wspinając się na zbocza szczytu Lenina, mierzącego 23 406 stóp góry w ówczesnym Związku Radzieckim, i wciąż byliśmy kilkaset metrów od obozu nr 2, naszego zamierzonego celu. Postępy z obozu nr 1, położonego około trzech tysięcy stóp niżej, były powolne, częściowo dlatego, że mieliśmy problemy z oddychaniem w rozrzedzonym górskim powietrzu, ale również dlatego, że od kilku dni padał śnieg, a poruszanie się po miękkim śniegu było ciężką pracą.
Było późne popołudnie i dotarliśmy do miejsca, gdzie strome zbocze, po którym się wspinaliśmy, ustąpiło miejsca łagodnie opadającemu płaskowyżowi. Obóz nr 2 właśnie się pojawił. Wyglądał na zatłoczony, usiany około dwudziestoma namiotami. Można było zobaczyć kilku wspinaczy kręcących się w pobliżu. Biorąc pod uwagę nasze wolne tempo, przejście tam prawdopodobnie zajęłoby więcej niż typowe pół godziny, które zajęłoby w lepszych warunkach. Więc Mark Miller, znany angielski wspinacz i lider naszej sześcioosobowej wyprawy, postanowił zatrzymać się na ten dzień. Za pomocą naszych łopat wycięliśmy trzy płaskie platformy — każda wystarczająco duża na jeden z naszych dwuosobowych namiotów Gore-Tex — i rozbiliśmy własny obóz, z dala od względnego zgiełku obozu nr 2.
Następny dzień spędziliśmy na odpoczynku i aklimatyzacji. Nasze ciała potrzebowały czasu, aby przyzwyczaić się do wysokości, abyśmy mogli ruszyć do obozu nr 3 i ostatecznie na szczyt. Oznaczało to leżenie na śpiworach, topienie śniegu, aby pozostać nawodnionym i podjadanie resztek jedzenia, które ogólne złe samopoczucie, jakie odczuwaliśmy na wysokości, czyniło niesmacznym.
Monotonię przerywały grupy wspinaczy — z Czechosłowacji, Niemiec, Hiszpanii, Szwajcarii i różnych części Związku Radzieckiego — mijających nasz obóz w drodze do obozu nr 2. Sowieci, w większości Rosjanie, byli członkami Leningradzkiego Klubu Alpinistycznego, grupy, która oficjalnie nas gościła. Jeden z nich zauważył mimochodem, że miejsce, które wybraliśmy na obóz, może nie być bezpieczne przed lawinami. Mark nie zwrócił na to uwagi. Czterech wspinaczy z Czechosłowacji postanowiło rozbić obóz obok nas.
Po południu Mark i nasz lekarz wyprawy, Mike Cross, udali się do obozu 2, aby zabić czas i przyjrzeć się bliżej drodze do obozu 3. Porozmawiali ze wspinaczami różnych narodowości i zatrzymali się na herbatę z czwórką młodych Izraelczyków, z którymi zaprzyjaźniliśmy się w ciągu ostatnich kilku dni, gdy wspólnie szliśmy z Duszanbe, stolicy Tadżykistanu, do obozu bazowego i dalej. Spodziewaliśmy się, że będziemy ich ciągle spotykać, gdy nasze dwa zespoły będą wspinać się na górę. To był ostatni raz, kiedy ktokolwiek z nas widział ich żywych.
Nie ma gdzie się ukryćWyskoczyliśmy ze śpiworów, gdy tylko to usłyszeliśmy. Mark i Mike wrócili kilka godzin wcześniej, a góra była cicha i spokojna. Ale teraz to, co zaczęło się jako słaby pomruk, szybko nabrało intensywności. W mgnieniu oka przeobraziło się w przerażający ryk, który stawał się coraz głośniejszy. Odbijał się echem w naszych żołądkach i grzechotał w kościach, gdy próbowaliśmy otworzyć zamki namiotu, aby móc wystawić głowy i zobaczyć, co się dzieje. Był wieczór, ale wystarczająco jasno, aby wyraźnie zobaczyć zbocza nad nami. Na szczęście nie było żadnych oznak bezpośredniego zagrożenia. Ale nasze poczucie ulgi nie trwało długo.
Gdy zwróciliśmy wzrok w stronę obozu nr 2, dostrzegliśmy zbliżającą się katastrofę. Kilkaset stóp nad obozem gigantyczna lawina nabierała masy, siły i prędkości. Prawie całe zbocze, rozciągające się w dół od grzbietu około trzech tysięcy stóp nad nami, zostało zerwane. W oddali wyglądało to jak kłębiasta, puchata chmura, która toczyła się w dół w zwolnionym tempie. Ale nie było nic powolnego w tym potwornym ataku.
OGROMNY SZCZYT W AZJI CENTRALNEJ
Szczyt Lenina wznosi się na wysokość ponad 23 400 stóp nad poziomem morza i leży na granicy dwóch byłych republik radzieckich.

W obozie nr 2 wybuchła panika. Widzieliśmy wspinaczy biegnących we wszystkich kierunkach w desperackiej próbie ucieczki. Było jasne, że nie mieli szans. Lawina była tak szeroka — później dowiedzieliśmy się, że miała prawie tysiąc stóp szerokości i około mili długości — że nie mieli gdzie się przed nią ukryć i nie mieli sposobu, aby ją wyprzedzić. Nie było żadnego bezpieczeństwa.
W ciągu kilku sekund lawina zdawała się połykać cały obóz, niczym gigantyczna biała fala spadająca w dół. Chwilę później śnieg opadł i było po wszystkim. Nie było śladu po obozie. Wspinacze zniknęli. Ich sprzęt zniknął. Ich namioty zniknęły. Szlak wspinacza przez obóz zniknął. Obóz 2 został całkowicie wymazany.
Wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale właśnie byliśmy świadkami tego, co powszechnie uważa się za najtragiczniejszy wypadek w historii alpinizmu. Tego lipcowego wieczoru w 1990 roku — ponuro, w piątek trzynastego — czterdziestu trzech z czterdziestu pięciu wspinaczy, którzy byli w obozie, zginęło w lawinie. Wśród nich było dwudziestu sześciu ze Związku Radzieckiego, sześciu z Czechosłowacji, czterech z Izraela, trzech z Niemiec, dwóch ze Szwajcarii i po jednym z Hiszpanii i Włoch. Aby ująć skalę wypadku w perspektywie, weźmy pod uwagę, że najtragiczniejsza katastrofa na Evereście, najwyższej górze świata, miała miejsce w kwietniu 2015 roku, kiedy seria lawin wywołanych trzęsieniem ziemi w Nepalu zabiła dwudziestu dwóch wspinaczy.
W czasie lawiny szczytu Lenina miałem dwadzieścia siedem lat i szukałem przygód. Dorastałem w Argentynie, przyjechałem do Stanów na studia i znudziła mi się praca w branży technologicznej w Dolinie Krzemowej. Wybrałem się więc na roczną przerwę, aby podróżować z plecakiem po Azji, podczas gdy rozważałem potencjalną zmianę kariery w branży turystycznej. Wędrowałem po Indiach i Pakistanie i wspinałem się po górach w Nepalu. Ale szczyt Lenina miał być moim największym szczytem.
Cudem przeżyłem lawinę, ale nie powstrzymało mnie to przed wspinaczką w góry. W istocie, spędziłem następne pięć lat pomagając w prowadzeniu wypraw na całym świecie, zanim znów zmieniłem karierę, na dziennikarstwo. Chociaż wspomnienia nigdy mnie nie opuściły, powracające koszmary ostatecznie ustały. Ale ten tragiczny dzień — najszczęśliwszy w moim życiu — był żywo wyryty w mojej psychice.

Zawsze mnie drażniło, że tragedia na szczycie Lenina pozostała praktycznie nieznana w Stanach Zjednoczonych. Wiadomości publikowane w czasie wypadku wspominały o straszliwej liczbie ofiar. A krótkie relacje pojawiały się w czasopismach górskich. Ale to było wszystko. Fakt, że wypadek wydarzył się na górze w części świata nieznanej większości ludzi i że wiele ofiar pochodziło ze Związku Radzieckiego w świecie w dużej mierze przedinternetowym, sprawił, że nie udało się przyciągnąć uwagi zachodniej prasy.
W związku ze zbliżającą się tego lata trzydziestą piątą rocznicą lawiny, postanowiłem w końcu napisać o niej osobiście. Przy okazji powróciłem do palących wspomnień, przeszukałem stare dzienniki i wycinki z prasy zagranicznej oraz porozmawiałem z byłymi partnerami wspinaczkowymi, a także przyjaciółmi i krewnymi niektórych ofiar. Udało mi się również nawiązać kontakt z dwoma ocalałymi z obozu 2 — Aleksiejem Korenem z Rosji i Miroslavem „Miro” Brozmanem ze Słowacji — którzy zgodzili się na szczegółowe wywiady telefoniczne i e-mailowe, które pozwoliły mi złożyć w całość wstrząsającą historię ich przeżycia.
Zagłębiając się w te wydarzenia, zacząłem się zastanawiać, jak targujemy się ze sobą, aby zrównoważyć ryzyko z przygodą. Ale przede wszystkim przeniosło mnie to z powrotem do tego, jak przerażające było samo doświadczenie. Czterdziestu trzech moich towarzyszy wspinaczki straciło życie w ciągu kilku sekund w wyniku dziwnego zdarzenia. Nigdy nie dowiemy się naprawdę, jaki strach lub cierpienie przeżyli w tych ostatnich chwilach. Ale cała historia tego, co wydarzyło się na górze tej nocy, zasługuje na opowiedzenie.
Tłoczno na górzeSzczyt Lenina, nazwany na cześć radzieckiego przywódcy Władimira Lenina, to masywna góra, która wznosi się ponad cztery mile od stepów Azji Środkowej. Jest częścią pasma Pamiru, trzeciego najwyższego szczytu na świecie po Himalajach i Karakorum. Obecnie szczyt Lenina rozciąga się na granicy między Kirgistanem a Tadżykistanem. (W 2006 r. ten drugi zmienił nazwę góry na cześć słynnego muzułmańskiego filozofa Ibn Siny.) Kiedy tam byliśmy, oba kraje były jeszcze republikami radzieckimi.

Grupa wspinaczkowa pisarza założyła improwizowany obóz tuż przed obozem nr 2 podczas wspinaczki. Ta decyzja uratowała im życie.
Wspinaczka na szczyt Lenina jego najpopularniejszą trasą nie jest technicznie trudna. Nie ma stromych odcinków skalnych ani lodowych, a wspinacze muszą się wiązać liną tylko na kilku krótkich odcinkach. Ale to nie znaczy, że jest łatwo. Zazwyczaj zajmuje to kilka tygodni, aby przejść z bazy w Achik Tash, na wysokości około 11 800 stóp, na szczyt, na wysokości prawie dwukrotnie większej. Aby się zaaklimatyzować, większość wspinaczy wchodzi na górę stopniowo, w czymś w rodzaju rutyny dwa kroki do przodu-jeden krok do tyłu między obozami. Na przykład mogą wchodzić z obozu 1 do obozu 2, przynosząc jedzenie i sprzęt, schodzić z powrotem do obozu 1, aby odpocząć i się przespać, i wrócić do obozu 2, aby spać dzień lub dwa później. Mogą postępować według podobnej rutyny, aby dotrzeć do obozu 3. Stamtąd jest długi dzień wspinaczki na szczyt i z powrotem.
Większość wspinaczki odbywa się na zaśnieżonych lub zlodowaciałych zboczach o różnym stopniu nachylenia, które wymagają użycia raków — metalowych płytek z kolcami, które mocuje się do butów dla zwiększenia przyczepności — oraz czekanów dla bezpieczeństwa. Silne wiatry, arktyczne temperatury i oczywiście wyzwania związane z oddychaniem i ćwiczeniami na wysokości zwiększają trudność. Jednak ze względu na brak technicznej wspinaczki, szczyt Lenina przyciąga tych, którzy chcą sprawdzić się na dużej wysokości lub po prostu chcą zdobyć wysoki szczyt. Dla wspinaczy radzieckich i z bloku radzieckiego często służył jako poligon doświadczalny przed większymi wspinaczkami w Himalajach lub Karakorum.
Dwie inne siły sprawiły, że szczyt Lenina stał się w tym roku szczególnie popularny. Pierwszą była pierestrojka, reforma polityczna za czasów Michaiła Gorbaczowa, która otworzyła drzwi Związku Radzieckiego dla większej liczby zachodnich wspinaczy. Izraelczycy, których spotkaliśmy, byli na przykład dopiero drugą wyprawą z tego kraju, której pozwolono wspinać się w Związku Radzieckim. Drugą siłą był wzrost liczby wypraw z przewodnikiem lub komercyjnych na najwyższe szczyty świata, w tym Mount Everest, które rozpoczęły się pod koniec lat 80. Nasza wyprawa była wyprawą z przewodnikiem prowadzoną przez Marka Millera i Andy'ego Brooma, współzałożycieli nowej firmy zajmującej się podróżami przygodowymi o nazwie Out There Trekking.
Poznałem Marka i Andy'ego poprzedniej jesieni w Nepalu, kiedy wspiąłem się na dwa szczyty o wysokości dwudziestu tysięcy i dwudziestu jeden tysięcy stóp z brytyjskim organizatorem wycieczek, gdzie pracowali jako przewodnicy. Po spędzeniu kolejnych sześciu miesięcy na wędrówce z plecakiem po Azji Południowej, wróciłem do Nepalu i spotkałem ich w kawiarni w Katmandu. Powiedzieli mi, że rozpoczęli Out There Trekking i że ich pierwsza wyprawa będzie na szczyt Lenina za kilka miesięcy. Kiedy zaprosili mnie, abym do nich dołączył, skwapliwie skorzystałem z okazji.
Wspinaczka do obozu 2Z perspektywy czasu podróż na szczyt Lenina i obóz 2 była cudownym oknem na konkretny moment w czasie. Spotkałem Marka i Andy'ego w Hoek van Holland, nadmorskim miasteczku w Holandii z połączeniem kolejowym do Wielkiej Brytanii. Dołączyłem do nich w przedziale pociągu, którego każdy wolny cal był wypełniony sprzętem kempingowym i wspinaczkowym oraz jedzeniem. Podróż pociągiem do Moskwy zabrała nas przez Berlin, gdzie mogliśmy zobaczyć pozostałości niedawno zburzonego muru, przez Warszawę i przez Białoruś.

Widok na obóz nr 2, znany jako „patelnia”, z obozowiska pisarza przed lawiną.
W Moskwie spotkaliśmy naszych gospodarzy, Władimira i Dimitrija, z Leningradzkiego Klubu Alpinistycznego. Zakwaterowali nas w ogromnym hotelu w stylu radzieckim, który został zbudowany na Olimpiadę w 1980 roku i wydawał się być prawie pusty. Pierwszej nocy nalegali, żebyśmy poszli do jednej z najgorętszych restauracji w mieście — pierwszego w Związku Radzieckim McDonalda na placu Puszkina, który niedawno otwarto. Był to jeden z najbardziej namacalnych symboli pierestrojki i powód do dumy dla mieszkańców Moskwy. Wokół bloku ustawiła się kolejka. Błagaliśmy ich, żeby zabrali nas gdzieś — gdziekolwiek — i przystali na to.
Po kilku dniach w Moskwie polecieliśmy do Duszanbe. W naszym hotelu spotkaliśmy innych wspinaczy, w tym zespół z Izraela. Dzień później wszyscy wpakowaliśmy się do samolotu turbośmigłowego, który zabrał nas do Djirgital, małego miasteczka u podnóża Pamiru. Z zakurzonymi, nieutwardzonymi ulicami, na których mieszały się samochody z czasów radzieckich i wozy konne oraz piesi w tradycyjnych strojach, miejsce to miało wyraźnie środkowoazjatycki klimat. Rozbiliśmy obóz obok lotniska, wśród rzędów topoli. Następnego ranka załadowaliśmy cały nasz sprzęt i sprzęt innych wspinaczy do wojskowego śmigłowca Aerofłotu, który miał nas zabrać do bazy w Achik Tash. Około tuzina z nas usiadło na ławkach po obu stronach śmigłowca. Zamiast zamkniętej bramy, tył śmigłowca był chroniony jedynie siatką wykonaną z grubej liny. Nasze nerwy szybko uspokoiły oszałamiające widoki gór, które ukazały się w naszym polu widzenia, gdy nabieraliśmy wysokości.
Baza znajdowała się na bujnej zielonej łące, usianej namiotami. Nad nami górowała ogromna, biała bryła szczytu Lenin Peak. Następnego ranka obudziliśmy się i zobaczyliśmy stopę śniegu na ziemi. To, co miało być stosunkowo łatwą wędrówką wzdłuż krawędzi lodowca do obozu 1, gdzie miała się rozpocząć właściwa wspinaczka, zamieniło się w powolną harówkę. Obciążeni pięćdziesięciopięciofuntowymi plecakami nie udało nam się dotrzeć do końca i rozbiliśmy obóz w pewnej odległości od niego. Następnego ranka zakończyliśmy wędrówkę i rozbiliśmy namioty w pobliżu Izraelczyków. Dwa dni później wyruszyliśmy w stronę obozu 2, tylko po to, by rozbić obóz przed dotarciem do niego.

Pisarz na górze przed lawiną.
Obóz 2 znajduje się w miejscu znanym jako „patelnia” ze względu na swoje położenie u podnóża zbocza, które częściowo go otacza, niczym miska przecięta na pół. Kiedy świeci słońce, jego blask odbija się od obozu ze wszystkich stron. Tuż pod obozem gładkie zbocza, które górują nad nim, zamieniają się w stromy lodospad — część lodowca złożoną z plątaniny brył lodu, znanych jako seraki, rozdzielonych ziejącymi przepaściami. Kiedy niezliczone tony śniegu spadły z hukiem, obóz 2 w ciągu kilku sekund zamienił się w pole bitwy.
Po lawinieGdy lawina opadła, całkowicie zmieniła topografię patelni. Miska została zastąpiona pochyłą stertą gruzu. Ale nie mieliśmy czasu, aby rozważyć zmianę, a co dopiero rozpamiętywać nasz szok i dezorientację. Jeśli była jakaś szansa na uratowanie kogokolwiek, musieliśmy działać szybko. Ludzie pogrzebani przez lawiny rzadko przeżywają dłużej niż dziesięć do piętnastu minut. Mark zebrał więc czteroosobowy zespół, w tym Mike'a — naszego lekarza — i dwóch Czechosłowaków, i pośpieszył w kierunku obozu 2, aby poszukać ocalałych. Reszta z nas spakowała obóz i, prowadzeni przez Andy'ego, zaczęli schodzić tak szybko, jak to możliwe, aby zaalarmować ludzi w obozie 1 i obozie bazowym. Wiedzieliśmy, że wielu wspinaczy poniżej miało towarzyszy w obozie 2.
Byłem w grupie, która schodziła. Po godzinie lub dwóch ogarnęła nas ciemność. Po krótkiej dyskusji Andy zdecydował, że nie jest bezpiecznie kontynuować marszu, ponieważ nie wszyscy mieli czołówki. Więc rozbiliśmy improwizowany obóz. Gdy namioty były już rozstawione, odszedłem kilka stóp dalej, uklęknąłem na śniegu i zwymiotowałem. O świcie następnego dnia zakończyliśmy zejście do obozu 1 i zaczęliśmy budzić wspinaczy w namiotach po namiotach, aby podzielić się druzgocącą nowiną.

Miro Brozman (w środku) z dwoma innymi wspinaczami przed wejściem na Pik Lenina.
Tymczasem czteroosobowa ekipa Marka szybko rzuciła się w stronę miejsca lawiny. „Czas uciekał” – powiedział mi Mike w niedawnym wywiadzie. „Pierwszą rzeczą, jaką zauważyliśmy, było to, że wszystko było twarde jak skała”. Chociaż lawiny wyglądają jak puszyste chmury w ruchu, ich szczątki twardnieją niemal natychmiast, co sprawia, że ratowanie kogokolwiek zasypanego jest niezwykle trudne. „Było już wtedy dość ciemno” – mówi Mike. „Nie sposób było rozpoznać, gdzie cokolwiek było”.
W pewnym momencie ratownicy pomyśleli, że słyszą słabe echa głosów, które zdawały się dochodzić nie z patelni, ale z lodospadu. Gdy wysilali się, by nasłuchiwać, wszystko ucichło. Postanowili wrócić do obozu i wrócić rano. „Nie mieliśmy nic do roboty” — mówi Mike. Poranek nie był inny — ani śladu ludzi ani ich obecności tam zaledwie dwanaście godzin wcześniej. Zespół spakował się i rozpoczął zejście, przekonany, że nie ma żadnych ocalałych. Jak się okazało, byli w błędzie.
Kołysanie się w ciemnościachLawina uderzyła w Miro z siłą huraganu. Podniosła go z nóg i wyrzuciła w powietrze. „Czułem, jak siła skręca i przewraca mnie w powietrzu, dosłownie mnie miażdżąc” – napisał niedawno Miro w szczegółowym opisie swoich wspomnień, którymi się ze mną podzielił. „Wtedy straciłem przytomność”.
Kilka minut wcześniej Miro, dwudziestodwuletni mężczyzna z ówczesnej Czechosłowacji, wygodnie siedział w swoim namiocie z dwoma najlepszymi przyjaciółmi z dzieciństwa, Vladem i Brano. Wszyscy trzej dorastali w Slovenská Ľupča, małym miasteczku w środkowej Słowacji, około dziewięćdziesięciu minut od Tatr. Poznali się w szkole i zbliżyli się do siebie poprzez sporty zimowe, w tym narciarstwo biegowe, skoki narciarskie, a ostatecznie wspinaczkę i narciarstwo wysokogórskie w Wysokich Tatrach. Wiosną 1990 roku zapuścili się dalej, zdobywając swoje pierwsze szczyty w austriackich Alpach.
Kiedy wrócili do domu, lokalny klub alpinistyczny zaskoczył ich niespodziewaną ofertą: zostali wybrani do udziału w wyprawie medyczno-alpinistycznej na szczyt Lenina. Mieli w niej uczestniczyć doświadczeni wspinacze, a także lekarze — łącznie piętnaście osób — którzy mieli zabrać ze sobą sprzęt, aby zbadać, jak niski poziom dwutlenku węgla we krwi wpływa na wystąpienie choroby wysokościowej.
Podobnie jak wiele innych grup, udali się do Duszanbe, następnie do obozu bazowego i obozu 1, zanim zeszli z powrotem do obozu bazowego. Rano tragicznego dnia Miro i jego dwaj przyjaciele, wraz z kilkoma innymi członkami wyprawy, zaczęli się wspinać z powrotem. Dotarli do obozu 1 i po krótkim odpoczynku kontynuowali wędrówkę do obozu 2. Po drodze minęli naszą grupę. Dalej przyszli z pomocą wspinaczowi z Hiszpanii, który zmagał się ze zmęczeniem lub wysokością i pomogli mu wykonać ostatni krok na patelnię.

Aleksiej Koren na Szczycie Lenina w 2022 roku trzyma w dłoni stare raki, które znalazł zakopane w śniegu po trzydziestu dwóch latach.
Żaden z nich nie był wcześniej na tak dużej wysokości i byli dumni ze swojego osiągnięcia. „Tego dnia wspięliśmy się na wysokość około półtora tysiąca metrów [czterdziestu dziewięciuset stóp]. Byliśmy zadowoleni i przyjemnie zmęczeni. Był już wieczór, ale biały śnieg zdawał się wszystko oświetlać” — mówi Miro. „We trzech zmieściliśmy się w namiocie, w którym spaliśmy już wiele razy. Zrobiliśmy herbatę, pudding, a potem znowu herbatę. Zjedliśmy trochę ciasteczek”. Wszyscy trzej założyli prawie wszystkie warstwy ubrań, jakie mieli. „Włożyliśmy śpiwory, graliśmy w karty i po prostu leżeliśmy, rozmawiając o drodze na sam szczyt”.
Gdy cichy pomruk przeciął spokojny wieczór, Vlad wystawił głowę z namiotu. Nie mogąc nic zobaczyć, wpełzł z powrotem. Ale gdy pomruk przerodził się w ryk, Brano wyskoczył i stanął przed namiotem. „'To nadchodzi'” – Miro pamięta, jak krzyczał. „Wyskoczyłem ze śpiwora jak rakieta i pobiegłem przed namiot, żeby spotkać się z Brano. Spojrzałem w górę na górę i zobaczyłem potworną białą masę śniegu zmierzającą w naszym kierunku. Nie wiem dokładnie, ale mogło to trwać kilka sekund. Zrozumiałem, że to koniec. Ważne wspomnienia z mojego życia przemknęły mi przez głowę”. Potem został uderzony i wyrzucony w powietrze. I stracił przytomność.
Aleksiej, trzydziestopięcioletni rosyjski wspinacz, który rozbił obóz w pobliżu, nie miał żadnego ostrzeżenia. W jednej chwili drzemał, w drugiej jego namiot został rozdarty na strzępy, został wyrzucony ze śpiwora, a potężna siła na jego plecach uniosła go i zaczęła ciągnąć w dół wzgórza.
W ciągu tych bolesnych sekund, które nastąpiły, Aleksiej pamięta niewiele poza intensywną fizyczną walką o przetrwanie. „Byłem wtedy bardzo silny” – powiedział mi Aleksiej w niedawnym wywiadzie. Przeszedł również rozległe szkolenie, zdobywając tytuł „Mistrza Sportu” we wspinaczce, radzieckiej klasyfikacji sportowców, która równała się tytułowi mistrza kraju. Dzięki swojej sile i doświadczeniu udało mu się zwinąć w kłębek. Złapany w wir śniegu, który uderzał w niego ze wszystkich stron, zasłonił usta gołymi rękami, tworząc kieszeń powietrzną, która uchroniła go przed uduszeniem. I zaczął liczyć rzuty. Jeden. Dwa. Trzy. „Rzuciłem się siedem razy” – mówi.

Namioty na prowizorycznym polu namiotowym pisarza w pobliżu obozu nr 2.
Aleksiej nie jest pewien, jak długo i jak daleko go niesiono. Mówi bez większego przekonania, że ta próba trwała może dwadzieścia sekund i spadł kilkaset metrów dalej. Po ostatnim z siedmiu tur spadł z seraka na miękki śnieg. Nagle wszystko ucichło i cudem lawina go nie pogrzebała.
Aleksiej przybył do obozu nr 2 tego popołudnia. To był jego drugi raz w tej wyprawie. Kilka dni wcześniej on i jego towarzysze wyprawy przybyli, aby przynieść namioty i jedzenie i wrócili na dół. Aleksiej był weteranem szczytu Lenina, będąc stałym elementem obozu międzynarodowych wspinaczy. Podczas tej wyprawy był częścią grupy dziewiętnastu radzieckich wspinaczy z Leningradzkiego Klubu Alpinistycznego, którzy byli na szczycie Lenina tylko po to, aby potrenować do o wiele ambitniejszej wspinaczki: Cho Oyu, szóstej co do wysokości góry świata, która rozciąga się na granicy Nepalu i Tybetu.
Jak się okazuje, to Aleksiej ostrzegł naszą grupę, żebyśmy rozważyli miejsce, w którym rozbiliśmy obóz. „Powiedziałem Anglikom, że to bardzo niebezpieczne miejsce” – mówi Aleksiej. Miejsce, które wybraliśmy, było regularnie nawiedzane przez lawiny, powiedział mi. Nie duże, takie jak ta, która zniszczyłaby obóz 2, ale wystarczająco duże, żeby cię pogrzebać, mówi.
Tylko dwoje ocalałychPo odzyskaniu przytomności Miro potrzebował kilku sekund, aby zorientować się i zrozumieć, co się stało. Leżał na plecach, z głową skierowaną w dół zbocza i nogami zagrzebanymi w twardym śniegu. Poruszanie się było trudne, a prawym okiem nie mógł nic widzieć. Miał na sobie tylko długie kalesony. Jego tors był nagi. „Moim pierwszym widokiem było niebo pełne gwiazd” – powiedział mi. „Po chwili zobaczyłem faceta siedzącego na śniegu, trzymającego głowę w dłoniach, kilka metrów ode mnie. Zacząłem krzyczeć do niego: Pomóż mi, pomóż mi, a potem po rosyjsku: Pomoszcz, pomoszcz ”.
To był Aleksiej, który po ostatnim upadku z seraka zaczął oceniać swoją sytuację. Był mocno poturbowany i bardzo obolały, ale nie miał złamanych kości. Miał na sobie bieliznę termiczną, skarpetki i kurtkę polarową. Wszędzie walały się śmieci z obozu — poszarpane kawałki namiotów, porozrzucany sprzęt i ubrania.
Aleksiej podbiegł do Mirona i gołymi rękami zaczął kopać śnieg, który uwięził nogi Mirona, aż udało mu się go uwolnić. Miro był w znacznie gorszym stanie niż Aleksiej. Nie mógł ruszyć prawą nogą. Miednica i prawe ramię bolały go okropnie. Pod nosem i w pobliżu uszu miał krew. „Czułem się, jakby przejechał po mnie walec” – mówi.

Obszar lodospadu poniżej obozowiska nr 2 przed lawiną.
Poruszając się szybko, Aleksiej przeszukał gruzy w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby pomóc im przetrwać. W trakcie tego procesu natknął się na przerażający widok: parę martwych nóg wystających ze śniegu. Reszta ciała była zagrzebana w śniegu, który stwardniał wokół niego jak cement.
Po dalszych poszukiwaniach Aleksiej znalazł kilka niezbędnych rzeczy: polarową kurtkę dla Miro, piankową karimatę i, co zadziwiające, lekki koc ratunkowy, wykonany z materiału odbijającego ciepło. Owinęli się nim, a Aleksiej zaczął wołać o pomoc, postępując zgodnie z rosyjskim protokołem. „Musisz wołać sześć razy na minutę”, mówi teraz. „To jak sygnał, że potrzebujesz pomocy”. Nie było odpowiedzi. Po około dwudziestu minutach się poddał, a dwaj wspinacze skulili się na noc.
Miro nauczył się trochę rosyjskiego w szkole podstawowej, więc obaj potrafili się porozumiewać. „Trochę rozmawialiśmy”, mówi Aleksiej. „Czasami trochę spaliśmy, a potem się budziliśmy. Potem spaliśmy”. Jego myśli wciąż wracały do tych samych pytań. „Co się stało? Czy cały obóz został zniszczony przez lawinę? Czy tylko połowa? W mojej głowie nie było odpowiedzi na te pytania”, mówi.
„Na szczęście noc nie była tak zimna” – powiedział mi Miro. Nie tak zimno, na tej wysokości, oznaczało, że noc była do przeżycia, ale daleka od komfortowej. Temperatura była poniżej zera, a obaj nie mieli odpowiedniego zimowego sprzętu ani ubrań. „Staliśmy naprzeciwko siebie i ogrzewaliśmy sobie nogi i ramiona. Zęby szczękały mi tak bardzo z zimna, że było to całkiem słyszalne”. Jego myśli powędrowały do przyjaciół z dzieciństwa i prawdopodobieństwa, że nie przeżyli. „Przyjechałem tutaj z moimi najlepszymi przyjaciółmi” – mówi. „Nie wyobrażałem sobie powrotu do domu bez nich. Łzy napłynęły mi do oczu. To była najdłuższa noc w moim życiu”.
Bolesne zejścieAleksiej ze swojej strony myślał o tym, jak zejdą w dół. Nie było perspektyw na zejście w nocy. Teren, na którym się znajdowali, był zdecydowanie zbyt niebezpieczny. Śnieg miejscami sięgał kolan i prawdopodobnie krył ziejące szczeliny, które mogłyby ich w całości pochłonąć. Były tam ogromne seraki, które mogłyby ich przewrócić i zmiażdżyć, a każde zejście wymagało pokonywania stromych, śliskich zboczy w skarpetkach.
O świcie temperatura zaczęła rosnąć, a ich położenie stało się jaśniejsze. „Alexei zaczął szukać drogi przez nieprzejezdny lodospad” — mówi Miro. „Znajdował drogę między pęknięciami, a ja próbowałem za nim podążać”. Postępy Miro były szczególnie powolne, ponieważ nie mogąc chodzić, był ograniczony do czołgania się przez śnieg. „To nie działało zbyt dobrze” — mówi. Kilka razy Alexei schodził kawałek, a potem wspinał się z powrotem tam, gdzie był Miro, i ściągał go na matę do spania. Czasami mgła była tak gęsta, że nie widział, czy teren przed nim unosił się czy opadał, więc rzucał śnieżką i nasłuchiwał jej uderzenia.

Ratownicy i lekarze na Szczycie Lenina po katastrofie.
„Nie mam pojęcia, jak daleko 'przeszliśmy'” – mówi Miro. „Po prostu szliśmy, odpoczywając tu i tam. Byliśmy spragnieni. Czasami czuliśmy się zdesperowani. Ale chciałem żyć, więc zawsze znajdowałem siłę w sobie. Nawet nie rozumiałem, skąd ta energia się bierze”.
Mimo to ta siła i ta energia nie były nieograniczone. W pewnym momencie popołudnia — Aleksiej uważa, że było to około 17:00 — dotarli do równego miejsca i Miro powiedział, że nie może iść dalej. „Był bardzo zmęczony i w ogóle nie miał siły. Położył się na macie. Przykryłem go kocem i kontynuowałem schodzenie o własnych siłach” — mówi Aleksiej.
Po kolejnych kilku godzinach powolnego zjazdu Aleksiej skręcił za róg seraka i fala ulgi zalała go. Niedaleko wspinał się ku niemu wspinacz. Był to estoński alpinista, którego Aleksiej znał z obozu międzynarodowego. Potem pojawił się kolejny wspinacz, a potem kolejny i kolejny. Jego gehenna, a przynajmniej jej najgorsza część, dobiegła końca.
„To była duża grupa” – mówi Aleksiej o ratownikach. Wielu z nich to Sowieci, ale byli też członkowie wyprawy alpinistycznej Miro. Powiedział im, że Miro jest kilkaset metrów wyżej i kilku ratowników ruszyło w tamtym kierunku, podążając śladami Aleksieja. Pozostali dali Aleksiejowi jedzenie i ciepłe ubrania. Jeden z nich, jego znajomy z Krasnojarska, miasta na Syberii, rozebrał swoje buty górskie – zazwyczaj są wykonane z twardej, plastikowej skorupy zewnętrznej i miękkiego wewnętrznego buta – i dał Aleksiejowi zewnętrzną skorupę. Aleksiej został przypięty do liny, a grupa zaczęła schodzić, jego znajomy w jej wewnętrznych butach, a Aleksiej w twardych skorupach. Były źle dopasowane, ale stanowiły ogromną poprawę w porównaniu z jego skarpetkami. „To było trudne” – mówi Aleksiej. „Ale chciałem zejść. Wiedziałem, że w obozie jest lemoniada i o tym właśnie marzyłem”. Było około 1:00 w nocy, kiedy dotarli. Co zdumiewające, Aleksiej nie miał odmrożeń, złamanych kości i żadnych widocznych śladów tego, co przeżył, poza potężnym i bardzo bolesnym siniakiem na plecach.

Tymczasem Miro przygotowywał się na kolejną noc w górach, tym razem sam, niepewny, czy przeżyje. Jakby cudem ekipa ratunkowa pojawiła się tuż przed zapadnięciem zmroku. W jej skład wchodził co najmniej jeden lekarz z jego wyprawy. „Zaciągnęli mnie na płaskowyż na lodowcu, gdzie rozbili namioty” — mówi. Schodzenie w ciemnościach byłoby zbyt niebezpieczne. „Otrzymałem leczenie, leki na krążenie krwi, środki przeciwbólowe” — mówi. „Cieszyłem się, że jestem wśród swoich”. Ratownicy dali mu suche ubrania i coś do picia. Ocenili również jego stan, który obejmował odmrożenia palców u stóp, różne siniaki i prawdopodobnie złamany kręgosłup, ale bez urazu rdzenia kręgowego. Szukali również innych ocalałych, ale nikogo nie znaleźli. Wczesnym rankiem następnego dnia ratownicy załadowali Miro na metalowe sanie i zeszli do obozu 1, gdzie spotkał się ponownie z Aleksiejem. Śmigłowiec zabrał ich do obozu bazowego, a następnie do szpitala w Osz, drugim co do wielkości mieście w Kirgistanie.
Rozmyślając o swojej gehennie, Miro wie, jak wiele jest winien Aleksiejowi. „Gdyby nie Aleksiej, na pewno nie wygrzebałbym się ze śniegu” — mówi. „W zasadzie uratował mi życie”.
NastępstwaNie ma wiarygodnych, kompleksowych zapisów wszystkich wypadków górskich na świecie. Jednak lawina na Szczycie Lenina jest powszechnie uważana za najtragiczniejszy wypadek w historii tego sportu. Zniszczyła przyjaciół, rodziny i ściśle powiązane społeczności wspinaczkowe od Leningradu — obecnie Sankt Petersburga — po Tel Awiw, gdzie przyjaciele i krewni ofiar nadal co roku zbierają się, aby je upamiętnić.
W poprzednich latach dziesiątki wspinaczy zatrzymało się w Camp 2 w drodze na szczyt Lenin Peak. Patelnia była w dużej mierze uważana za bezpieczną. Niestety, tego dnia tak nie było. „To jest to, co nazywamy zdarzeniem o niskim prawdopodobieństwie i wysokich konsekwencjach” — mówi Christian Santelices, doświadczony przewodnik górski z Jackson w Wyoming, który prowadzi kursy świadomości lawinowej dla American Avalanche Institute. „Dzieją się tak rzadko, że wykraczają poza nasze historyczne ramy odniesienia. Ale gdy już się zdarzają, mogą być katastrofalne”.

Aleksiej Koren (na żółto) w 2022 r. podczas ekspedycji ratunkowej w celu odnalezienia szczątków innych wspinaczy, których można by pochować.
Uważa się, że wyzwalacz, który uruchomiła to zdarzenie o niskim pojęciu, było trzęsieniem ziemi w północnym Afganistanie, około 150 mil na południe. Wstrząsanie prawdopodobnie przemieszczało serak, który spadł na zbocza obciążony warstwą na warstwie śniegu, która zgromadziła się na przestrzeni lat, a także świeże opady śniegu, wywołując potworną lawinę. Jak każda lawina taka, była poprzedzona potężnym podmuchem powietrza, który zamiatał wszystkich wspinaczy i cały sprzęt z patelni i na lód. Następnie lawina zakopała większość z nich w masowym grobie szybkiego utwardzania śniegu i lodu.
Z biegiem lat ten masowy grób zjechał w dół góry w lodowatym tempie, gdy lód - jak wszystkie lodowce - w dół. W 2007 r., Siedemnaście lat po lawinie, zaczęły pojawiać się Grim Remains z Camp 2 wśród topniejącego lodu, niedaleko obozu 1. Były kawałki sprzętu do wspinaczkowego i odzieży, strzępy tkaniny namiotowej, garnków i przenośnych pieców i paszportów. Były też kości i zniekształcone części ciała, niektóre możliwe do zidentyfikowania, inne nie. W ciągu najbliższych kilku lat zespoły z różnych krajów zorganizowały wyprawy odzyskiwania. Aleksieją uważało, że jego obowiązkiem było być ich częścią i od tego czasu poszedł na pięć wypraw. „Musisz to zrobić” - mówi. „To są twoi przyjaciele. Nie wiesz, czy ktoś pochodzi z Rosji czy Szwajcarii, ale musisz je pochować”.
Wspinacze, którzy w dzisiejszych czasach udają się na Lenin Peak, przechodzą obok tablicy pamiątkowej z nazwiskami czterdziestu trzech ofiar przymocowanych do głazu w bazowym obozie. W pobliżu pochowano częściowe pozostałości nieznanej liczby wspinaczy. Ci, którzy dotrą do Camp 2, przekonają się, że został przeniesiony około 300 jardów do miejsca, które jest wyższe i na krawędziach patelni. Jest to powszechnie uważane za bezpieczniejsze miejsce. A jednak Alexei powiedział mi, że jest w miejscu, które zostało zmiecione podczas slajdu w 1990 roku. „Było bardzo szerokie”, mówi Aleksiej o lawinie. „Trzysta metrów szerokości”. Dodał jednak, że nie jest zbyt zaniepokojony niebezpieczeństwem. „To była jedyna lawina od siedemdziesięciu lat. Nie ma mowy, żeby się powtórzyła. Nie sądzę.”
Wszyscy, z którymi rozmawiałem, kto był na Lenin Peak w czasie lawiny, kontynuowali wspinanie się. Dołączyłem do Andy'ego i Mark na Trekking. Przez następne cztery lata pomagałem organizować, wspierać i prowadzić podróże alpinistyczne w Argentynie, Boliwii, Ekwadorze, Nepalu, Pakistanie i Rosji. (Tragicznie, Mark zmarł kilka lat później, kiedy Airbus A300 rozbił się przed Kathmandu, zabijając wszystkie na pokładzie. Planowano, że spotkałem go tam, aby poprowadzić wyprawę do Kangchuntse lub Makalu II, szczyt o 25 187 stóp.)

Pamięci tablica w bazie z nazwiskami czterdziestu trzech ofiar lawinowych znajduje się obok miejsca pochówku dla ich szczątków.
Miro szybko wyzdrowiał po obrażeniach i wrócił w góry. „Nigdy nie przestałem się wspinać” - mówi. Zwrócił się do wspinaczki i konkurencyjnego alpinistyki narciarskiej. Mówi, że stał się bardziej ostrożny i postanowił nie wracać na szczyty na dużych wysokościach, ograniczając swoje przygody głównie do Tatras. Zaledwie kilka miesięcy po lawinie Aleksiej poszedł na wyprawę Cho Oyu w Nepalu, ze znacznie mniejszym zespołem z Leningradu niż pierwotnie planowano. Zostali zmuszeni odwrócić się na krótko przed szczytem. Kiedy zapytałem go, czy pomyślał o odejściu po lawinie, odpowiedział prawie zanim udało mi się zakończyć pytanie. „Nie”, wyrzucił się. „To nie był mój błąd”.
To jest glib, na początku myślałem. Ale kiedy z tym siedziałem, zdałem sobie sprawę, że nie różni się to od mojego własnego uzasadnienia. Uwielbiałem wspinać się nie ze względu na jego nieodłączne niebezpieczeństwo, ale pomimo tego. Wspinałem się konserwatywnie, próbując zminimalizować ryzyko. Często odwróciłem się niedaleko szczytu, gdy kontynuowanie nie było bezpieczne. I głęboko w środku miałem poczucie, że gdybym to wszystko zrobił, byłbym w porządku. Gdybym zachował właściwą ostrożność i nie popełnił błędów, byłbym pod kontrolą.
Być może lawina powinna mnie wyróżnić ten pomysł. Cieszę się, że tak nie było, chociaż lata później, kiedy opowiadałem historię znajomym, typowa reakcja brzmiała: „A potem postanowiłeś zostać profesjonalnym przewodnikiem górskim?” Moje lata wspinaczkowe były jednymi z najbardziej satysfakcjonujących w moim życiu i ukształtowały to, kim jestem dzisiaj. Wyprawy na dużych wysokościach były zawsze trudne: przesuwanie ogromnych ładunków w ekstremalnych warunkach; walcząc z temperaturami Subzero i wiatrem siły wichurycznej; i cierpiące na przewlekłe złe samopoczucie, nudności i bóle głowy o łagodnej chorobie wysokości. Leżąc w namiocie w szczególnie nieszczęśliwą noc, kwestionowałem swoje wybory. Ale to zawsze magiczne momenty pozostały ze mną: oszałamiający wschód słońca nad chmurami; Wstępując lodowatym zboczu światłem księżyca w czystą noc; koleżeństwo zbudowane na pracy zespołowej; nie do opisania satysfakcji z przekraczania moich granic; A być może przede wszystkim poczucie przygody z pójścia tam, gdzie niewielu poszło wcześniej. Gdy tylko wyprawa się skończyła, zacząłem marzyć o następnym, mając nadzieję przetestować się na trudniejszym, wyższym szczycie.
Pewnego dnia to się zmieniło. Byłem na około dwudziestu trzech tysięcy stóp garść razy i nagle zdałem sobie sprawę, że mam swoje wypełnienie. Nie chciałem już wspinać się na coś wyższego. Pod wieloma względami kontynuowałbym przygodę na wolności, ale nie na dużej wysokości. Patrząc wstecz, jestem niezmiernie wdzięczny, że mogłem wspiąć się na jedne z najbardziej odległych, dzikich i pięknych zakątków świata. I oczywiście wiem, że żyłem tylko dlatego, że miałem niewyobrażalnie szczęście - na tym fatalnym wspinaczce, a także innych, które poszły bez incydentów - a zbyt wielu innych nie było.
To uczucie, które dzielę z Aleksieją. „Miałem pecha” - mówi. „Potem miałem dużo szczęścia”.
esquire