7 najlepszych, najgłośniejszych i najpiękniejszych filmów na TIFF 2025

Po 50 latach – i swoistym powrocie do formy po latach pandemii COVID-19 i strajków pracowniczych – Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Toronto tym razem obfitował w głośne filmy.
Niezależnie od tego, czy musiałeś opuścić festiwal, czy po prostu miałeś problem ze zdobyciem biletów na 291 filmów w ofercie, oto lista niektórych naszych ulubionych tytułów.
Testament Ann Lee
Od "Mistrza" po "Midsommar" nie brakuje filmów o męczennikach ani (dosłownie) kultowych klasyków. Coś w charyzmatycznym przywódcy religijnym prowadzącym swoją grupę ku zagładzie lub objawieniu wciąż nie przestaje dawać satysfakcji. Choć "Testament Ann Lee" Amandy Seyfried śledzi losy tytułowej liderki ruchu szakerów, film ten wcale nie jest typowy.
Film, w równym stopniu dziwaczny, co ezoteryczny, przedstawia drogę Lee od pogrążonej w żałobie matki do założycielki antyseksualnej chrześcijańskiej sekty, śledząc jej rozwój w Europie, zanim przeniosła się do Stanów Zjednoczonych w czasie wojny o niepodległość. Nigdy nie gloryfikując ani nie poniżając głównej postaci, „Ann Lee” jest raczej halucynacyjnym doświadczeniem; stworzonym przez twórców „Brutalisty” , jest jednocześnie nieomylnie piękny.
A czy wspomnieliśmy, że to musical?
Hamnet
Rozdzierająca serce, wyciskająca łzy i ściskająca za serce opowieść Chloé Zhao o nieszczęściu i smutku jest dokładnie taka, jak ją określały wczesne recenzje. Opowiadając historię śmierci 11-letniego syna Williama Szekspira, kontynuacja „Nomadlandu” (2020) Zhao osiąga oszałamiający wachlarz osiągnięć, jednocześnie zachowując swój delikatny, eteryczny styl.
Również kreacje aktorskie są imponujące – Paul Mescal w roli dramatopisarza, Jessie Buckley w roli pogrążonej w żałobie matki Agnes Shakespeare, godna nagrody dla najlepszej aktorki, oraz tytułowy Hamnet grany przez młodego Jacobiego Jupe, który jest na tyle porywający, że sam zasługuje na nominację. Ten film warto obejrzeć, gdy sezon nagród się rozpoczyna.
Arco
Jeśli lubisz Studio Ghibli, spodoba ci się Arco , czyli coraz rzadsza i piękniejsza rzecz: ręcznie rysowana animacja z historią ciekawszą niż pies przed kastracją . Znajdując się dokładnie pośrodku między filmem dla dzieci a filmem dla ich zazwyczaj znudzonych rodziców, historia opowiadana przez francuskiego ilustratora Ugo Bienvenu jest równie ważna, co potencjalnie myląca.
W Arco śledzimy losy nastoletniego bohatera o tym samym imieniu: chłopca z odległej przyszłości, gdzie ludzie żyją na platformach w chmurach, wysoko nad zalaną Ziemią. Po kradzieży urządzenia do podróży w czasie, przypadkowo trafia do roku 2075: względnie spokojnego czasu z robotami, lasami i – co najważniejsze – małą dziewczynką, która chce mu pomóc w powrocie do domu.
Poza wątkiem podróży w czasie, „Arco” to przede wszystkim opowieść o nadziei i przestrodze. Dzięki nowym, angielskim dubbingom, w których występują Natalie Portman, Will Ferrell, Mark Ruffalo i wielu innych, film ma wszelkie powody, by liczyć na solidne przyjęcie w Ameryce Północnej.
Wynajem rodzinny
Brendan Fraser mógł rozpocząć swoją karierę w The Whale . Ale umacnia ją w Rental Family .
Philip (Fraser) jest aktorem, który nawiązuje do prawdziwego japońskiego przemysłu o tej samej nazwie . Nie w serialach ani filmach, ale w prawdziwym życiu. Zatrudniony przez firmę, która ma poprawiać życie smutnych i samotnych, gra „smutnego Amerykanina” na sfingowanym pogrzebie miejscowego mężczyzny. Następnie wciela się w czułego dziennikarza, udającego, że spisuje historię życia mężczyzny pogrążającego się w demencji. I, co najbardziej rażące, gra ojca sierotnej dziewczynki, wobec której, zgodnie z poleceniem matki, musi udawać, że jest jej biologicznym ojcem.
Jak każdy, kto oglądał Mulan , wie, że jedyne, co dobrego może wyniknąć z kłamstwa o swoim prawdziwym ja, to okazjonalna melodia z serialu. Choć przesadnie ckliwa i momentami zbyt ironiczna, „Rental Family” jest tak wzruszający, że nie sposób nie wybaczyć mu okazjonalnej przesady.
Christopherowie
Na papierze „The Christophers” brzmi jak zupełnie inny film niż jest w rzeczywistości. To historia o zdradach, oszustwach, krytyce – zarówno osobistej, jak i artystycznej – oraz celebrytach. Ale w praktyce jej supermoc tkwi w pozbawionej ambicji prostocie – a także w tym, że Ian McKellen wciela się w postać Jacka Sparrowa.
McKellen wciela się w zgorzkniałego, bezrobotnego i pozbawionego praktyki malarza, a Michaela Coel w konserwatorkę dzieł sztuki, którą jego dzieci zatrudniają do odtwarzania jego prac i prezentowania ich jako autentycznych. Ten film w reżyserii Stevena Soderbergha ma prosty przekaz: każdy artysta chce być wielki, ale droga do tego celu wcale nie jest taka wspaniała. Bo niezależnie od tego, czy twoja szafa jest pełna arcydzieł, czy niczego, problem jest ten sam. Jeśli nie masz do czego dążyć, jaki w tym sens?
Jeśli mamy słuchać The Christophers , rozwiązanie jest równie proste. Chwyć za pędzel, frajerze. Płótno czeka.
Błękitna czapla
„Blue Heron”, czarny koń wielu krytyków tegorocznego festiwalu, to wzruszająca i zachwycająco zawiła refleksja nad pamięcią. I tak się składa, że film ten, wraz ze swoim znakomitym dzieckiem, Eylul Guven, jest kanadyjski.
Scenariusz i reżyserka Sophy Romvari, nakręcony na jej rodzinnej wyspie Vancouver, eksploruje własną przeszłość: historię starszego brata, u którego zdiagnozowano, a następnie nie zdiagnozowano, zespół opozycyjno-buntowniczy. Niezależnie od przyczyny, Romvari ujawnia to w swojej przewrotnej narracji, która łączy i rozwiązuje przeszłość z teraźniejszością, jego zachowanie kształtuje i niemal niszczy resztę ich życia.
To wspaniała i zręcznie opowiedziana historia. Obok przenikliwie unikatowego filmu Chandlera Levacka „Mile End Kicks” i przezabawnego, przewrotnego filmu Matta Johnsona „Nirvanna The Band The Show The Movie” , należy do grona filmów, które w końcu prezentują wyraźnie i wyraźnie kanadyjski punkt widzenia.
Miłość, która pozostaje
„The Love That Remains” to swego rodzaju zagadka. Film rzekomo opowiada o rozpadającym się małżeństwie i dzieciach, które wciąż się miotają. Jednak to, co islandzki scenarzysta i reżyser Hlynur Pálmason ( „Godland”; „Biały, biały dzień ”) tak naprawdę wymyślił, jest nieco trudniejsze do rozszyfrowania.
Z udziałem prawdziwych dzieci Pálmasona, film „The Love That Remains” opiera się interpretacji na każdym kroku. I to pomimo jednych z najpiękniejszych zdjęć roku – ukazujących wszystko, od rycerzy-duchów po ataki gigantycznych kurczaków.
Ale pomimo wszystkich dziwactw, ten film ma w sobie coś szczerego. Opowiada o rozpadzie związków i naturalnej entropii życia – o tym, jak odwaga lub tchórzostwo w obliczu bliskości zdefiniują cię we wszystkim; o tym, że bycie dla innych znaczy więcej niż tylko bycie. I, w jakiś sposób, o bezpieczeństwie łuku i strzał.
cbc.ca