Viktor Gyökeres: „Siedzę przy stole z najlepszymi napastnikami na świecie”
„W wieku 25 lat wciąż byłeś nieznany, w czasach, gdy przyszłe gwiazdy są dostrzegane bardzo wcześnie. Jak wytłumaczysz tę anomalię? Kluczem było ponowne rozpoczęcie gry, tak jak ja w dzieciństwie. Kiedy jesteś młody, nie przejmujesz się szczegółami; po prostu chcesz grać w piłkę nożną i dobrze się bawić. Na początku mojej kariery rozpraszałem się. Przestając nadmiernie rozmyślać na boisku, sprawiłem, że moja piłka nożna stała się bardziej bezpośrednia i instynktowna. Ta obsesja na punkcie bramek, którą zawsze miałem, znów stanowi esencję mojej gry. Nie myślę o niczym innym niż o strzelaniu goli i wygrywaniu; to zmienia wszystko”.
Czy jako dziecko byłeś już strzelcem goli? Odkąd zacząłem grać w piłkę nożną. Moim absolutnym idolem był Zlatan (Ibrahimović), najlepszy piłkarz w Szwecji. Wszyscy go tu podziwialiśmy, byliśmy totalnie wciągnięci w każdy jego mecz. Ogromnie mnie zainspirował. Tak jak on, zawsze strzelałem dużo bramek. Uwielbiałem słyszeć drżenie siatki. Pierwszy gol, jaki pamiętam, był podczas turnieju w Sztokholmie, byłem wtedy bardzo, bardzo młody. Graliśmy w pięcioosobowym zespole na boisku, które nie było trawą ani sztuczną nawierzchnią, tylko piaskiem. To tam strzeliłem swój pierwszy gol z rogu boiska. Fantastyczny.
Jakie miałeś dzieciństwo w Sztokholmie? Dorastałem otoczony piłką nożną. Od 10. roku życia uczęszczałem do szkółki piłkarskiej (rodzaj programu sportowego). Wszyscy chłopcy z mojej klasy też grali; spędzaliśmy czas z piłką na boisku. Staraliśmy się też dobrze radzić sobie w szkole; moi rodzice zawsze powtarzali mi, że to ważne. Chociaż, szczerze mówiąc, nigdy nie był to mój główny cel.
Dlaczego grałeś w IFK Aspudden-Tellus, swoim lokalnym klubie, do 15. roku życia? Kiedy jesteś najlepszy w małej drużynie, masz o wiele większą odpowiedzialność. Musisz sam dźwigać ciężar swojej drużyny, sam robić różnicę. W akademiach dużych klubów grasz z wieloma innymi świetnymi zawodnikami, możesz na nich polegać. A ponieważ grasz w najlepszych drużynach w kraju, przeciwnicy stawiają ci mniejsze wyzwania. To mnie ukształtowało, odmieniło, ukształtowało mnie jako zawodnika, którym jestem dzisiaj.

Stefan, twój ojciec, był tam twoim trenerem. Czy twoja miłość do piłki nożnej pochodzi od niego? To on, wraz z moją mamą, zapisał mnie do drużyny piłkarskiej, gdy miałem 6 lub 7 lat. Za pierwszym razem w ogóle mi się to nie podobało. Nie czułem się komfortowo, byłem niski i było zbyt wielu nowych ludzi. Ale znowu zabrali mnie na trening. Za drugim razem wytrwałem i spędziłem tam kolejne osiem lat. Mój ojciec trenował mnie przez jakiś czas. On też grał w piłkę nożną, choć nie na wysokim poziomie. Czasami kłóciliśmy się po meczach, w których nie byłem tak dobry, jak bym chciał. (Uśmiecha się.) To było niezwykłe doświadczenie mieć go jako trenera i dużo frajdy. Nawet dzisiaj bardzo mi pomaga.
W wieku 19 lat dołączyłeś do Brighton w Anglii, gdzie byłeś wypożyczony w sumie trzy razy w ciągu trzech i pół roku, bez żadnego występu w Premier League... Jak wspominasz ten okres? Naprawdę nie czuję, żebym spędził tam aż tyle czasu. To był pierwszy raz, kiedy byłem z dala od domu, odkrywałem inną kulturę, wszystko było nowe. Nie grałem, albo tylko jako lewoskrzydłowy. Dostałem szansę gry w Pucharze Anglii i Pucharze Ligi, ale nie byłem wystarczająco dobry, żeby się tam przebić (8 występów na jednego gola). Taka jest piłka nożna. Aby dobrze grać, trzeba trafić na dobre środowisko. W tamtym czasie tak nie było. Zostałem więc wypożyczony do St. Pauli (druga liga niemiecka), a następnie do Swansea i Coventry (druga liga angielska). Sporo się przeprowadzałem. To były dobre lata, ale miałem też swoje trudne chwile.
„Miałam sporo momentów, kiedy nie dawałam rady. Obwiniałam siebie; było ciężko. Z czasem to zaakceptowałam. Przestałam myśleć, jak dziecko, że to koniec świata”.
Czy czujesz, że zmarnowałeś czas? Nie, ponieważ to doświadczenie wciąż bardzo mi służy. Pozwoliło mi rozwinąć się jako zawodnikowi i jako człowiekowi. Chociaż wtedy chciałem grać w Premier League, nauczyłem się wielu innych rzeczy. Zrozumiałem, że nie wszystko zawsze idzie po twojej myśli, że niekoniecznie grasz każdą minutę każdego meczu, że czasami zdarzają się okresy niedoboru… Miałem sporo momentów, kiedy nie dawałem rady. Obwiniałem siebie; było ciężko. Z czasem to zaakceptowałem. Przestałem myśleć, jak dziecko, że to koniec świata.
Jakie miałeś wtedy ambicje? Zawsze patrzyłem na rzeczy z szerszej perspektywy. Ale kiedy nic nie idzie po twojej myśli, kwestionujesz siebie i swoje ambicje. Moja podróż nauczyła mnie, że nawet w trudnych czasach trzeba pielęgnować dziecięce marzenia. Ciągle pracować, iść naprzód, nie zwalniając tempa i myśleć dzień po dniu, bo przyszłość jest zbyt niepewna.

Dowodem jest to, że latem 2021 roku wszystko się dla ciebie zmieniło. Podpisałeś stały kontrakt z Coventry i zacząłeś strzelać gole. Co było punktem zwrotnym? Po trzech wypożyczeniach, bycie w końcu prawdziwą częścią klubu zmieniło wszystko. Czułem wszystko inaczej, przyjechałem do klubu z innym nastawieniem. Chociaż moje wypożyczenie nie było oszałamiającym sukcesem (19 meczów w Championship, 3 gole), czułem, że klub naprawdę mnie chce. Potrzebowałem tego. Trener chciał mnie zatrzymać, bo dostrzegł we mnie coś. Chciałem pokazać jemu i klubowi, że nie popełnili błędu.
Czy różnicą była twoja pewność siebie? Dla 9-ki to podstawa. To nawet najważniejsza rzecz. Kiedy jesteś pewny siebie, nie musisz nawet myśleć o tym, gdzie ślizgniesz piłkę, po której nawierzchni stopy będziesz stąpać. Wszystko przychodzi naturalnie. I działa.
Czytaliśmy na niektórych stronach ze statystykami, że jesteś oburęczny, czy to prawda? (Śmiech.) Nie, nie. Nie jestem jak (Ousmane) Dembélé . Jestem prawonożny. Ale oczywiście, mogę używać lewej nogi, gdy gra tego wymaga. Coraz częściej, wręcz przeciwnie. To bardzo pomaga mi w polu karnym. Trzeba działać szybko, to wszystko, nie ma czasu na zastanawianie się, co robić. Biegam instynktownie.
Czy dostałeś jakąś radę od kolegi z drużyny, trenera lub przyjaciela, która pomogła ci stać się tak „zabójczym” pod bramką? Miałem wielu znakomitych trenerów, zwłaszcza w Brommapojkarnie w Szwecji (2013-2018, jego pierwszym profesjonalnym klubie, w Bromma, na przedmieściach Sztokholmu). Tam (Olof) Mellberg (były obrońca reprezentacji, siódmy zawodnik z największą liczbą występów w reprezentacji kraju – 117) i Azrudin Valentic dużo ze mną pracowali. Byli bardzo cierpliwi. Nasz asystent trenera zawsze powtarzał, że ma siwe włosy przeze mnie. Że nauczenie mnie czegoś jest zbyt trudne, bo zawsze chciałem robić wszystko po swojemu. Ale pod wieloma względami się poprawiłem. Potem, w Coventry, Mark Robins, który sam był napastnikiem (w szczególności w Manchesterze United), dał mi wiele rad.
To właśnie podczas ostatniego sezonu w Coventry zacząłeś swoją słynną celebrację, splatając palce przed ustami, imitując maskę. Skąd się wzięła? To było podczas Mistrzostw Świata w 2022 roku. Szwecja się nie zakwalifikowała, więc pojechałem na wakacje z przyjaciółmi. Powiedzieli mi, że mają dość patrzenia, jak zmieniam celebrację po każdym golu, że muszę znaleźć swoją własną, moją charakterystyczną. Po jakimś czasie spróbowałem tej. Wszyscy ją pokochali. Od tamtej pory robię to przy każdym golu. Wiele osób to naśladowało, to fajne! Chociaż niektórzy robili to przeciwko mnie (mówi o brazylijskim obrońcy Gabrielu podczas wygranego 5:1 meczu Arsenalu ze Sportingiem 26 listopada), szczerze mówiąc, po prostu uważam to za zabawne.
Czy pochodzenie wywodzi się od postaci Bane'a ze świata Batmana, jak sugerowałeś na swoich portalach społecznościowych? Tak, cóż, może! (Śmiech.) Wolę zachować to w tajemnicy, to mnie rozśmiesza. Wiele osób zadaje mi to pytanie. Myślę, że najważniejszy jest wpływ, a nie skąd się bierze. Dlatego wolę nic nie mówić.
Zacytowałeś Bane'a: „Nikogo to nie obchodziło, dopóki nie założyłem maski”. Czy czułeś, że zanim strzeliłeś tyle goli, nikt na ciebie nie patrzył? Tak, trochę. Takie jest życie napastnika. Rozpoznawalność przychodzi wraz z golami. Przyzwyczaiłem się do tego. Czy byłem niedoceniany? Może. To mieszanka wielu czynników. Szczerze mówiąc, wcześniej nie grałem zbyt dobrze. Niekoniecznie byłem w odpowiednim otoczeniu, z odpowiednimi ludźmi wokół mnie. Od kilku lat tak jest. To pomaga mi pokazać pełnię mojego potencjału. Osiągnąłem nowy poziom, gram swoją prawdziwą piłkę nożną i przekraczam swoje granice. Zamierzam się dalej rozwijać.

A co do twojej gry głową? Strzeliłeś głową tylko cztery gole z 97 w Sportingu... Problem nie leży w mojej głowie. Problem tkwi w naszych skrzydłowych, ich dośrodkowania są fatalne! (Śmiech). A tak poważnie, to aspekt mojej gry, który muszę poprawić. Bardzo chciałbym strzelać więcej goli głową.
Za tobą dwa wyjątkowe sezony w Lizbonie, ze 109 golami i 31 asystami w 114 meczach dla klubu i reprezentacji. Zaskoczyłeś świat, ale czy myślałeś, że możesz osiągnąć taki poziom? Jedyne, co mnie zaskakuje, to wszystko, co dzieje się wokół mnie, pochwały, które otrzymuję. Ale to, co robię na boisku, zawsze wiedziałem, że jestem do tego zdolny. Więc osiągnięcie tego poziomu mnie nie zaskoczyło. To jasne, że dziś mam nowy status.
„Wiele zawdzięczam Sportingowi Portugal. Zdobyliśmy trofea, a ja z drużyną zrobiłem ogromne postępy. Razem stworzyliśmy niezwykłe wspomnienia”.
Jaką rolę odegrał Sporting w twoim awansie na najwyższy poziom? Jestem im bardzo wdzięczny. Zdobyliśmy trofea, zrobiłem ogromne postępy z drużyną. Razem stworzyliśmy niezwykłe wspomnienia. Oczywiście, Ruben Amorim (który był trenerem Sportingu w latach 2020-2024) również ponosi ogromną odpowiedzialność. To on mnie tu sprowadził, a jego styl gry bardzo mi odpowiadał. Nigdy nie będę mu wystarczająco wdzięczny.
Czy trudno było ci zaakceptować jego odejście do Manchesteru United w listopadzie zeszłego roku? Tak, zdecydowanie. To był szok. Widok menedżera odchodzącego w środku sezonu, kiedy nie przegraliśmy ani jednego meczu (Superpuchar Portugalii wygrał FC Porto po dogrywce 3:4, 3 sierpnia 2024 roku), był czymś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Mieliśmy do rozegrania wiele meczów, to było prawdziwe zaskoczenie. Ale całkowicie rozumiem jego decyzję, podobnie jak cała drużyna, nie było w tym nic złego. Szliśmy naprzód. I mimo to zdobyliśmy mistrzostwo!
Czy ten drugi tytuł mistrzowski jest jeszcze mocniejszy niż pierwszy? Zdobycie przez klub dwóch mistrzostw z rzędu po raz pierwszy od siedemdziesięciu jeden lat to coś fantastycznego (ale także Puchar Portugalii, z Benficą [3:1 dogrywka, wywalczył rzut karny w 90. minucie i 10. minucie], trzy dni po naszym wywiadzie). Biorąc pod uwagę wszystko, co wydarzyło się w tym sezonie, zdobycie tego tytułu w ostatnim meczu, u siebie, było niesamowite (z Guimarães, strzelił gola na 2:0, który przypieczętował zwycięstwo). Świętowanie tego z kibicami było szalonym doświadczeniem, którego nigdy nie zapomnę. Łączą nas niesamowite relacje.
Niektórzy deprecjonują twoje występy ze względu na poziom ligi portugalskiej. Jak na to reagujesz? Często tak jest. Kiedy dzieje się coś nietypowego, ludzie próbują znaleźć wytłumaczenie. „Bo gra w najlepszej drużynie w lidze”, „poziom w Portugalii nie jest wystarczająco dobry”… To tylko opinia ludzi. I mnie to nie obchodzi. Wiem, co tu osiągnąłem; zawsze dawałem z siebie wszystko. Liga portugalska to bardzo dobra liga, z wieloma technicznymi zawodnikami. Może nie jest tak fizyczna jak w Anglii, ale poziom jest naprawdę wysoki.
W tym sezonie odkryłeś Ligę Mistrzów. Jak się z tym czułeś? Od pierwszego meczu z Lille (2:0, otworzył wynik) czułem, że poziom rozgrywek był wyższy niż wszystko, czego doświadczyłem wcześniej. Graliśmy z wieloma drużynami z różnych krajów, to było wspaniałe doświadczenie. Zawsze o tym marzyłem. Udowodniliśmy, że jesteśmy w stanie rywalizować z takim klubem w Lidze Mistrzów (eliminacja z Dortmundem w 1/8 finału , 0:3, 0:0). To było niesamowite uczucie w każdym meczu. A potem strzelić tam gola, tym bardziej hat-tricka... (Podczas wygranego 4:1 meczu z Manchesterem City, 5 listopada). To wyryło się w mojej pamięci.
Czy jacyś piłkarze zrobili na tobie wrażenie? Tak, zdecydowanie. Zwłaszcza w angielskich klubach. Pomocnicy tacy jak Bernardo Silva, (Mateo) Kovacić w City, czy (Bukayo) Saka w Arsenalu robią wrażenie. Grałem też z kilkoma bardzo dobrymi obrońcami, takimi jak Gabriel (z Kanonierów) i (William) Saliba. To okazja, żeby zagrać przeciwko takim zawodnikom.

Jak przygotowujesz się do pojedynków z takimi obrońcami? Przed meczem obserwuję ich grę, ich mocne i słabe strony. Każdy obrońca jest inny. Niektórzy nie schodzą z boiska, inni dają ci przestrzeń; musisz się dostosować. Ale myślę, że jestem lepszy, kiedy za dużo o tym nie myślę. A na boisku czasami gram trochę. Kiedy tak się dzieje, nie jest to coś, co zamierzałem zrobić; po prostu przychodzi mi to do głowy.
Czy masz jakieś rytuały przedmeczowe? W Sportingu, niezależnie od tego, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe, nie śpimy w domu; spędzamy noc razem z drużyną. Mamy swoje własne rytuały. Moim jedynym małym rytuałem jest wzięcie prysznica tuż przed wyjściem na stadion.
Masz mnóstwo pseudonimów: Cyborg, Wiking, Kanibal, Traktor... Który jest twoim ulubionym? Zdecydowanie nie Traktor. (Śmiech.) Ten pseudonim jest okropny, serio! Gdybym miał wybierać, wybrałbym Cyborga albo Maszynę.
„Jestem przekonany, że to, co udało mi się osiągnąć w Sportingu, mogę osiągnąć wszędzie. Nie widzieliście jeszcze tego, co najlepsze w Gyökeres”.
W ostatnich latach stałeś się prawdziwą gwiazdą w Lizbonie. Jak ta sława zmieniła twoje życie? Czasami pomaga mi zarezerwować tu stolik w restauracji. (Śmiech.) Muszę też rozdawać mnóstwo autografów. Może nawet za dużo. Jak ze wszystkim – są dobre i złe strony. Trzymanie się blisko rodziny i rozmawianie jak najmniej o piłce nożnej to najlepszy sposób, żeby twardo stąpać po ziemi.
Poza piłką nożną, co lubisz robić? Trudne pytanie. (Myśli.) Oczywiście, lubię spędzać czas z ludźmi wokół mnie. O tak, gram dużo w golfa. Ale nie powiedziałbym, że jestem świetnym golfistą. Poza tym mieszkam blisko plaży; moja rodzina ją uwielbia. Zakochałem się w Lizbonie.
Czy to sprawiło, że zostałeś zeszłego lata, a potem zeszłej zimy? Miałem drobny problem fizyczny latem. Ostatecznie przeszedłem tu okres przygotowawczy i zagrałem w każdym meczu. Klub pokazał mi, że naprawdę chce mnie w drużynie. To samo tej zimy. Więc zostałem. Nie odejście nie było dla mnie problemem.
Czy planujesz odejść tego lata (wywiad zakończył się 7 lipca) ? Być może. Taka jest piłka nożna, nigdy nic nie wiadomo. Nie myślę o tym, zobaczymy, co się stanie. Jeśli coś ma się wydarzyć, to się wydarzy. Najważniejsze dla mnie to grać dla klubu, który naprawdę mnie chce.
Czy Premier League wchodzi w grę? To jedna z największych lig w Europie. Spędziłem tam kilka lat, nie mogąc rozegrać ani jednego meczu. Więc oczywiście, że chciałbym to zrobić. To byłby wspaniały rewanż!
Jakie są twoje cele zawodowe? Wygrać Ligę Mistrzów. I uczestniczyć w najważniejszych turniejach ze Szwecją, zajść jak najdalej. Przegapiliśmy ostatnie Mistrzostwa Europy i ostatnie Mistrzostwa Świata, więc wszyscy chcemy zagrać na Mistrzostwach Świata w 2026 roku (rozszerzonych do 48; w eliminacjach, od września, Szwecja zagra w Grupie B ze Szwajcarią, Słowenią i Kosowem).

Szwecja może pochwalić się dwoma najlepszymi strzelcami: tobą i Alexandrem Isakiem, który gra w Newcastle. Jak pracujecie na boisku? Zdecydowanie! Czasami ja strzelam, a on asystuje. Czasami jest odwrotnie. Pomagamy sobie nawzajem. Świetnie się z nim gra; to niezwykły napastnik. Jest bardzo inteligentny, z łatwością prowadzi piłkę... Tak łatwo się z nim gra.
Jakie miejsce zajmujesz obecnie wśród najlepszych napastników świata, takich jak Harry Kane (Bayern), Robert Lewandowski (Barça) i Erling Haaland (City) ? Zdecydowanie jestem jednym z nich. Trudno mnie sklasyfikować, ale tak, jestem teraz w tym samym rankingu co oni. To wybitni piłkarze, od lat na najwyższym poziomie, którzy udowodnili swoją wartość znacznie bardziej niż ja. Ja ze swojej strony muszę pokazać, że jestem w stanie utrzymać takie wyniki sezon po sezonie. Jestem przekonany, że to, co udało mi się osiągnąć w Sportingu, mogę osiągnąć wszędzie. Nie widzieliście jeszcze najlepszej formy Gyökeres.
L'Équipe