„Dziwnie jest znów stanąć na ziemi”: ta bretońska kolarka mieszkająca w regionie Var opowiada o swoim Tour de France

Na kilka dni po kobiecym Tour de France Maëva Squiban (23) odłożyła profesjonalny strój kolarski. Tylko kilka opalenizny przypominało o godzinach spędzonych na siodełku w okolicach Trans-en-Provence.
Bretonka, która niemal przypadkiem osiedliła się w regionie Var w lutym, dwukrotnie podniosła ręce na Grande Boucle.
To osiągnięcie uczyniło ją jedną z twarzy sukcesu Francuzek w edycji 2025, którą wygrała Pauline Ferrand-Prévot.
Zanim powrócił do treningów i postawił sobie nowe cele, zawodnik UAE Team ADQ przypomniał sobie tamtą epicką przygodę.
W maju, zaledwie kilka miesięcy po przeprowadzce do regionu Var, zostałeś potrącony przez samochód podczas treningu. Co się stało?
Przywitali mnie na swój sposób (śmiech) . Na rondzie kierowca nie ustąpił mi pierwszeństwa. Uderzył mnie od tyłu, kiedy jechałem na rowerze do jazdy na czas. Mój kask eksplodował. Byłem trochę oszołomiony, ale czuję się dobrze. Zespół dobrze się mną opiekował. Powoli przywracali mnie do formy. Opuściłem kilka wyścigów, ale nie Tour de France.
Jaki był początkowy plan na początku trasy?
Celowaliśmy w etapy. Elisa Longo-Borghini [liderka, przyp. red.] szybko odpadła z Touru, bo była chora. Mogłyśmy się załamać, ale ostatecznie to zmotywowało nas bardziej niż cokolwiek innego. Większość Touru przejechałyśmy w czteroosobowym zespole i poszło nam całkiem nieźle. Dominika Włodarczyk zajęła 4. miejsce w klasyfikacji generalnej.
Jak przeżyłaś wielki wyjazd do Bretanii, do swojego domu?
Nigdy nie widziałam czegoś podobnego w wyścigu. Meta w Plumelec... nawet na stadionie piłkarskim, nigdy nie widzieliśmy takiej atmosfery. To historyczne wydarzenie dla francuskiego kolarstwa kobiet. To było szaleństwo!
Szybko w tej trasie, przechodzisz do ataku...
Chciałem być w czołówce na ostatniej rundzie drugiego etapu. Miałem dobre nogi, a czasami to wystarcza tylko na jeden dzień. Starałem się delektować tą pętlą w Quimper. To był mój domowy etap. Kiedy dowiedziałem się, że zostałem wybrany na zawodnika, byłem przeszczęśliwy. Mój Tour de France był już sukcesem po tym dniu.
Jak się czułeś wygrywając 6. etap?
Spróbowałem szczęścia na drugim podjeździe. Na ostatnich 10 kilometrach miałem 1'30 przewagi, powiedziano mi, że wygrałem. Powiedziałem mojemu dyrektorowi sportowemu, żeby przestał mówić, żeby nie płakać i żeby się skoncentrował. Ostatnie 500 metrów było niesamowite. Takie rzeczy można doświadczyć tylko na Tourze.
Czy to prawda, że Twoje drugie zwycięstwo następnego dnia było żartem?
Dzień wcześniej byłam wyczerpana. Wróciłam do hotelu o 23:00 i poszłam spać o 1:00. Żartobliwie powiedziałam dyrektorowi sportowemu, że chcę przejechać „kilometr zero”, mimo że nienawidzę dziewczyn, które to robią, bo to zmusza do pędzenia na pełnych obrotach. Wygrywając etap, następnego dnia znalazłam się za samochodem prowadzącym. Znalazłam się w ucieczce. Było nas siedemnaście, które walczyły o zwycięstwo. Dziewczyny nie chciały jechać, bo wiedziały, że jestem silna. Dyrektor sportowy – który mówi po francusku – uspokoił mnie. Kazał mi przyspieszyć na podjeździe (Col du Granier). Na szczycie pracownik stacji popełnił błąd, mówiąc mi, że mam tylko 18 sekund przewagi, mimo że mój samochód jechał za mną. W zespole zapanowała panika… Dopiero kilometr przed metą zdałam sobie sprawę, że mam ponad minutę. To było jeszcze bardziej niewiarygodne. Jeszcze mniej rozumiałam, co się dzieje. Czułam się, jakbym odtwarzała powtórkę z poprzedniego dnia.
Zostałeś okrzyknięty superwojownikiem tej edycji. Czy to błahe wyróżnienie, czy nie?
To nagroda, która najbardziej mi odpowiada. Nagradza wszystkie moje ataki. Nie lubię stać w peletonie i czekać, zwłaszcza że nie walczę o klasyfikację generalną. Wolę atakować, nawet jeśli oznacza to utratę wszystkiego. Kiedy to się zdarza, jest jeszcze piękniej. Spędziłem trzy dni z zielonym numerem startowym, mimo że podczas moich pierwszych dwóch Tourów nie udało mi się uciec.
Kilka słów o Pauline Ferrand-Prévot, twojej idolce?
Krytykowano ją za utratę wagi podczas Touru, ale poza tym jest osobą, która robi wszystko, aby osiągnąć swoje cele, jak na przykład na Igrzyskach Olimpijskich (w 2024 roku). Spędziła nie wiem ile czasu na wysokości na szczycie wulkanu, jeżdżąc na rowerze 6 godzin dziennie. Trzeba być silnym psychicznie. Nie dziwi mnie, że wygrała. Jest wielką mistrzynią i wspaniałą osobą. Nie dyktuje zasad w peletonie. Na fałszywym starcie powiedziała mi, że chce wypaść tak dobrze jak ja. Wygrała też klasyfikację generalną, więc 3-2 (śmiech) .
Jakie są teraz Twoje cele?
Od czasu Touru dziwnie było mi stanąć na nogi. Stawiałem to na szczycie listy celów mojej kariery: wygrać etap w trakcie mojego dwuletniego kontraktu z ZEA. Moja rola może się zmienić. Trik z „zerowym kilometrem” może już nie działać, ale nie zamierzam zmieniać swojego stylu ścigania. Może kiedyś będę celował w klasyfikację generalną. W przyszłym roku mogę przyjechać z nieco większymi ambicjami w niektórych wyścigach. Mam nadzieję wystartować w Mistrzostwach Europy albo w moich pierwszych Mistrzostwach Świata.
Czy marzy Ci się wyjątkowa koszulka?
Wyjątkowa koszulka może być osiągalnym celem. Najlepszy strój wspinacza może być marzeniem. Myślałem o tym bez większego namysłu w tym roku ( 3. miejsce w klasyfikacji generalnej). Czemu by nie spróbować kiedyś? Albo dzień w żółtej koszulce, to ukoronowanie kariery. Ale wolę unosić ręce w górę podczas Touru.
Jesteś w ZEA, tym samym sponsorze co Tadej Pogacar, czterokrotny zwycięzca Tour de France. Jakie są powiązania między tymi dwoma drużynami?
Pierwsze treningi w październiku odbywają się razem. Jemy z chłopakami. Mamy ten sam sprzęt, co oni, ale nie mamy tej samej kadry. Jeździmy osobno na rowerze. Oni są tak daleko z przodu, że to nie jest interesujące ani dla nich, ani dla nas.
Var-Matin