Szwajcarska szóstka zaczyna przystosowywać się do życia w więzieniu.

Przy bramie więzienia Villabona (Asturia), o dziewiątej rano, matka jednej z członkiń grupy związkowej znanej jako Szwajcarska Szóstka (w rzeczywistości pięć kobiet i jeden mężczyzna) patrzy na córkę i pyta z niepokojem: „A czy zrobią ci jedno ze zdjęć z numerami, z przodu i z boku?”. Córka, która ma około 30 lat i niewiele mówi, nie wie. Wzrusza ramionami. Ani ona, ani nikt inny z grupy nie wie. Nie wie tego również nieliczna grupa członków rodziny i towarzyszy, którzy przybyli do więzienia w czwartek, 10 lipca, aby pożegnać oskarżonych, którzy za dwie godziny trafią do więzienia . W końcu jeden z towarzyszy, który od jakiegoś czasu prowadzi dla więźniów zajęcia teatralne, potwierdza to online i zapewnia: „Tak, robią, ale to nie jest jak w filmach: robią ci zdjęcie, dają numer i to wszystko”. Odpowiedź nie uspokaja matki, która w milczeniu głaszcze córkę po ramieniu, ta zaś z kolei z niepokojem spogląda w stronę bramy więzienia.
Nikt nie wie, co dzieje się za tymi murami, ponieważ nikt z tej grupy nigdy nie był w więzieniu ani nie ma przeszłości kryminalnej. Wszyscy, około trzydziestu, pięć kobiet i jeden mężczyzna, są lub byli członkami związku zawodowego CNT. Kobieta obejmująca swoją zmartwioną matkę na zdjęciu to pracownica piekarni La Suiza w Gijón, której skarga to wszystko zapoczątkowała: epizod, który zaczął się jako incydent w miejscu pracy, jak tysiące w całej Hiszpanii, i który zakończył się, prawie dziewięć lat później, uwięzieniem sześciu członków związku, skazanych na trzy lata i sześć miesięcy każdy za poważny przymus i utrudnianie wymiaru sprawiedliwości. Próbowali pomóc pracownikowi; sędzia orzekł, że ta pomoc — we współpracy z zainteresowaną stroną — przerodziła się w coś bardzo bliskiego wymuszenia. Sprawa trafiła do hiszpańskiej agendy politycznej i związkowej: 22 hiszpańskie stowarzyszenia związkowe domagają się ułaskawienia od rządu, do czego przyłączył się rząd Asturii. Wicepremier i minister pracy Yolanda Díaz zapewniła, że już pracuje nad jak najszybszym wdrożeniem ułaskawienia. Tymczasem, według doniesień Efe, setki osób demonstrowały w czwartek po południu, kilka godzin po aresztowaniu związkowców, domagając się ich uwolnienia. To nie pierwsza i nie ostatnia demonstracja.
Z drugiej strony, rodzina właściciela piekarni zapowiada, że jeśli rząd udzieli ułaskawienia, odwoła się od niego następnego dnia do Sądu Najwyższego. Prawnicy Szwajcarskiej Szóstki złożyli już wniosek o karę więzienia trzeciego stopnia, aby członkowie związku mogli wrócić do domu i spać. Syn właściciela piekarni, Pablo Álvarez Meana, odpowiada, że również odwołają się od tego wyroku. Rodzina obiecuje nie dać chwili wytchnienia. Szwajcarska Szóstka przebywa w więzieniu od trzech dni. Rzecznik CNT komentuje, że grupa jest „silna” i dobrze się wysypia.
Wszystko zaczęło się 15 czerwca 2015 r., kiedy to, zgodnie z orzeczeniem Sądu nr 1 w Gijón, pracownica piekarni, która była w ciąży, zaczęła źle się czuć i chciała wrócić do domu. Właściciel na to nie pozwolił, według CNT. Kobieta powiadomiła swojego partnera. Ten pokłócił się z właścicielem i jednym ruchem ręki uszkodził jedną z lodówek. Kobieta wróciła wtedy do domu i wzięła zwolnienie lekarskie z powodu ryzyka poronienia. Właściciel złożył skargę na partnera kobiety. Kilka miesięcy później, w marcu 2017 r., pracownica zwróciła się do CNT o pomoc w negocjacjach w sprawie zwolnienia, ponieważ nigdy więcej nie chciała tam pracować. Nadal była na urlopie macierzyńskim i wyjaśniła, że sama myśl o powrocie do piekarni — gdzie pracowała razem z właścicielem — wywoływała u niej ataki stresu i lęku, ponieważ, zgodnie z jej zarzutami, była ofiarą molestowania w miejscu pracy i molestowania seksualnego ze strony właściciela. Ta ostatnia sprawa została rozpatrzona oddzielnie i umorzona z powodu braku dowodów. Właściciel z kolei oskarżył pracownika o złożenie fałszywej skargi, ale sprawa została umorzona.
Tymczasem członkowie związku przejęli sprawę i próbowali dojść do porozumienia z właścicielem piekarni. Odbyło się spotkanie, w którym uczestniczył między innymi Héctor González, ówczesny sekretarz generalny CNT Gijón, reprezentujący związek. Żądali odszkodowania w wysokości nieco ponad 6000 euro z różnych powodów (wynagrodzenie za nadgodziny, urlop, niesłuszne zwolnienie itp.), a także wycofania skargi przeciwko parze. „To był sposób na rozwiązanie sprawy raz na zawsze. Mogliśmy się targować. Chcieliśmy negocjować” – zapewnił González w ubiegłą środę. Właściciel się z tym nie zgodził. Związek postanowił więc wywrzeć presję na piekarnię, położoną przy długiej, dwupasmowej ulicy handlowej, Schultz Avenue. Od maja do września członkowie CNT zorganizowali 15 demonstracji przed piekarnią, małym przedsiębiorstwem, w którym – oprócz właściciela, jego żony i córki – pracowały dwie inne pracownice. Połowa demonstracji została zgłoszona Delegaturze Rządowej. Druga połowa nie. W pierwszych demonstracjach wzięło udział zaledwie kilkanaście osób (wszyscy członkowie CNT). Później dołączyły kolejne, często mieszkańcy okolicy. Czasami przed piekarnią gromadziło się ponad 80 protestujących. „Nie byli agresywni, ale czasami zastraszali tych, którzy przychodzili coś kupić. Czasami szłam po kawę, a oni mnie za to obrażali” – powiedziała sprzedawczyni z pobliskiego sklepu. Demonstracje trwały od godziny do półtorej. Słychać było okrzyki „nękający” i „odejdź natychmiast”. Kilkakrotnie rzucono petardami i bombami cuchnącymi. „Nie sądzę, żeby to był przymus” – skomentował Héctor González w zeszłą środę, wspominając dla porównania epizody walk związkowych w Gijón, podczas których autobusy wisiały na dźwigach stoczniowych.

W orzeczeniu, podtrzymanym przez Sąd Prowincjonalny i Sąd Najwyższy, stwierdzono, że właściciel został zmuszony do zamknięcia firmy z powodu presji i przeniesienia się do innego miasta, doświadczając „poważnych trudności finansowych i psychicznych”. Otworzył teraz nową piekarnię w Oviedo. Członkowie związku zawodowego odpowiadają, że piekarnia była na sprzedaż, zanim to wszystko się zaczęło. „Moi rodzice chcieli sprzedać piekarnię, zanim to wszystko się zaczęło, to prawda, i przenieść się do Andaluzji” – wyjaśnia syn, Pablo Álvarez Meana. „Ale ostatecznie, z powodu tego, co się stało, sprzedali ją szybko, tracąc pieniądze: dlatego orzeczenie przewiduje odszkodowanie w wysokości 120 000 euro”. Kwota ta została częściowo wypłacona przez związek zawodowy, a częściowo ze środków zebranych poprzez loterie fantowe, darowizny i koncerty, jak podaje CNT.
Przytul rodzicówW ten czwartek, o godzinie 11:00, w słoneczny poranek, ponad osiem lat po demonstracjach – kiedy po piekarni przy Schultz Avenue nie ma już śladu, a na jej miejscu stoi magazyn supermarketu – sześciu członków związku przygotowuje się do dobrowolnego pójścia do więzienia. Przytulają rodziców i partnerów, żegnają się z małymi dziećmi. Héctor González i jego żona Rosa Blanca, również należąca do Szwajcarskiej Szóstki, zostaną wpuszczeni razem. Zostawią dziesięcioletniego syna pod opieką dziadków. Wszyscy pracują: są nauczycielami, taksówkarzami, pracownikami socjalnymi, weterynarzami… Rosa Blanca jest śpiewaczką w orkiestrze. Powiedziano jej, że musi natychmiast iść do więzienia w środę po południu, w drodze na koncert w Burgos. „Reszta orkiestry zostawiła mnie na stacji benzynowej, żeby mnie odebrać” – wyjaśnia. „Mam nadzieję, że to nie potrwa długo i będę mogła skorzystać z lata, kiedy mamy najwięcej gal”. Większość z nich sprzeciwia się robieniu im zdjęć twarzą w twarz lub identyfikowaniu ich z nazwiska w artykule. Nie chcą być rozpoznawani w Gijón; wygląda na to, że nie chcą już być bohaterami związkowymi. Są zmęczeni tą sprawą, mając nadzieję, że sędzia o nich zapomni i będą mogli wrócić do dawnego życia. Jednak rodzina, właścicielka piekarni, przysięga, że nie zapomni: „Zrobimy wszystko, co możliwe, aby dopilnować, by odbyli pełną karę. Dla mnie nie są członkami związku zawodowego: to przestępcy” – twierdzi syn Pablo Álvarez Meana, który na swoim koncie X (dawniej na Twitterze) określa się między innymi jako „doradca ds. bezpieczeństwa prezydenta Donalda Trumpa” i „antykomunista”.

EL PAÍS