Piłka nożna | 1. FC Nürnberg: Nigdy więcej nie będą mieli Morlocka
To, że 1. FC Nürnberg, dawniej „Chwalebny”, jak wciąż wychwala się go w uroczystych przemówieniach i kronikach, mógł świętować swoje 125-lecie 4 maja, to cud na skalę światową. Od lat 70. XX wieku, ta późniejsza, bijąca rekordy drużyna, która spadła z ligi, systematycznie i niestrudzenie gromadziła Mount Everest haraczy, oszustw, defraudacji i innych poważnych skandali oraz intryg finansowych. DFB powinien był cofnąć licencję klubowi co najmniej dwadzieścia razy. Czy szychy z Valznerweiher również regularnie taszczyli sędziom eleganckie skórzane teczki?
Oczywiście, nic z tego nie zostało wspomniane w niekończących się publikacjach z „Nürnberger Nachrichten” dotyczących rocznicy. Jak zwykle, bombardowały nas semantycznie obnażone słowa kluczowe: „magia”, „fascynacja”, „tradycja”, „fenomeno”, „kult” i tak dalej. I oczywiście Markus Söder, pochodzący z Norymbergii-Schweinau, ukoronował tę irytującą niezrozumienie językowe na przyjęciu w ratuszu szczególnie tandetnym przykładem swojej nieustannej tyrady: „ Życie bez klubu jest niewyobrażalne dla każdego z nas [czyli nas, Frankończyków]”.
Rzadko kiedy słyszałem głupsze zdanie. Zdecydowana większość naszych tradycyjnych frankońskich znajomych ma klub w nosie, moja matka ma go w nosie, a nawet mój ojciec w ostatnich latach działa mi na nerwy. Przy piątkowym stoliku stałych bywalców Bischoffa prawie nikt się nim nie interesuje, a matka pięknej kobiety, która dorastała w dzielnicy Zabo, tuż obok legendarnych graczy Uebelein I i Uebelein II (nie trzeba tłumaczyć, czym jest Zabo), zawsze śmiała się, gdy pytano ją, co FCN dla niej znaczy.
Co gorsza, megalomańskiej, ślepej na historię i nieświadomej teraźniejszości tyradzie gazet towarzyszył pięcioczęściowy podcast „Nürnberger Nachrichten” zatytułowany „Ein Fels in wilder Surfung”, który pod przewodnictwem krytyka stylu Hansa Böllera godzinami rozprawiał o „niewytłumaczalności” byłych mistrzów rekordów i o tym, jak FCN to piłka nożna. A ponieważ to nie wystarczyło, Bawarska Telewizja przygotowała 90-minutowy program specjalny, w którym – obok, trzeba przyznać, kilku bardzo przydatnych sekwencji archiwalnych – po szalonych pytaniach następowały kompletnie żenujące i głupie odpowiedzi (ponownie Söder: „Klubowa mentalność” lub: „Klub, pole wybuchu napięcia w procesie tworzenia legend”).
Że można to wszystko rozwiązać inaczej, bardziej uczciwie, pokazał wspaniały, analitycznie zawsze błyskotliwy były trener Hans Meyer, który skrytykował przygnębiający brak humoru kibiców („nigdy się nie zeszli”). A mój przyjaciel Günther Koch , który komentował mecze w Norymberdze w radiu i słusznie nie miał ochoty wdzierać się do studia telewizyjnego, wyrzucił z siebie słowa w wywiadach dla „Süddeutsche Zeitung” i „Bild”: „Kiedy piłka nożna była jeszcze czysta, klub był bezkonkurencyjny. Kiedy piłka nożna się zabrudziła, klub przestał grać – oczywiście nieumyślnie, ale od tamtej pory nie miał szans”. Dlatego życzył klubowi „więcej zadowolenia i jasnego zrozumienia, że nigdy więcej nie zdobędzie mistrzostwa w tym zdalnie sterowanym, kontrolowanym z zewnątrz biznesie Bundesligi”.
Dlaczego 1. FC Nürnberg – który z jednej strony, według bon motu światowej sławy „prowizorycznego reportera piłkarskiego” (określającego się jako samowyzwalacz) Klausa Schambergera, jest „idiotą”, a z drugiej, według aż nazbyt znanej piosenki, żyje jak legenda – ucieleśnia coś ludzkiego i wzruszającego, wykraczającego poza regionalną religijną przesadę i systemowy łajdak, ujawnia to niezwykle udany, ambitnie skomponowany, ponad dwugodzinny dokument „Aura of a Legend” (DVD i Blu-ray, dostępny na fcn.de), przeplatany imponującymi zdjęciami. Pęknięcia nie są naprawiane, bolesne chwile nie są tuszowane, a „wymiar klubu” (Michael Wiesinger) kurczy się do tego, co wcale nie jest złe w ludzkim życiu: zaangażowania, niezawodności, cichego buntu, przystępności i tęsknoty, pokory, dyskretnego stopnia profanum sacrum.
Przesłuchiwani, momentami przesadnie zadufani w sobie ultrasi wydają się być momentami głęboko sympatyczni, a najlepsze kwestie wygłaszają do kamery były kibic Jürgen Bergmann i Marek Mintál, wielokrotny król strzelców, znany jako „Upiór”. Bergmann: „Możemy przegrać z każdym”. Mintál: „Piłka nożna jest czasami jak film, ale w tym filmie nie ma aktorów”. Oraz: „Klub był dla mnie po prostu wszystkim”.
Przede wszystkim jednak króluje Max Morlock, ten sam Maxl, który został mistrzem świata i dwukrotnym mistrzem Niemiec, ale nigdy nie zamierzał zasiąść na tronie władzy. „To pomnik, który nie potrzebuje pomnika” – mówi Günther Koch w „SZ”: „Zawsze wstydziłem się, jaki skromny i wdzięczny był Max Morlock, gdy przeprowadzałem z nim wywiad. [...] Nie sposób oddać mu wystarczająco hołdu. Trzeba go poznać – i wtedy należy zachować spokój”.
25 listopada 1989 roku – klub ostatecznie pokonał Bayern Monachium 4:0 na lodowatej, białej murawie, triumf na wieki – Koch złapał Maxla w przerwie. Mam krótką rozmowę nagraną na taśmie:
Morlock: „To oczywiste. Jeśli każecie mi podejść do mikrofonu, to podejdę. Biorąc pod uwagę ciężki teren, to bardzo dobry mecz dla obu stron”. Koch: „A rzut wolny został sprytnie wykonany, ten trik nad murem”. Morlock: „To była bardzo dobra sztuczka i był rzut karny”. Koch: „Dzięki. Max Morlock, jaki jest wynik?” Morlock: „Myślę, że drużyna klubowa lepiej poradzi sobie z tym gęstym śniegiem. Wciąż liczę na moją prognozę: 2:1”.
W tych kilku zdaniach charakter Maxa Morlocka został w pełni uchwycony. Miał charyzmę, ponieważ nigdy nie chciał błyszczeć. Był – jak opisuje go Heini Müller, który w 1961 roku zdobył mistrzostwo Niemiec razem z 36-latkiem jako jeden z „Młodych Dzikusów” – starszym bratem, który nigdy nikogo nie traktował protekcjonalnie, ale każdemu oferował delikatną i troskliwą pomoc. Był też ojcem. Tak opisuje go znakomity napastnik Kurt Haseneder: „Nigdy nie miałem ojca, ale do Maxa można było przyjść z każdą sprawą. Można było z nim porozmawiać o wszystkim – trudno było sobie wymarzyć lepszy wzór do naśladowania”.
W związku z setnymi urodzinami Morlocka, które przypadają 11 maja tego roku, Bernd Siegler, współautor „Aura of a Legend” i zasłużony kustosz muzeum klubu, w swojej starannie opracowanej biografii „Max Morlock - High Up” (Fürth 2024), opowiedzianej w czasie teraźniejszym historycznym, zawarł wszystkie przekazywane z pokolenia na pokolenie cytaty na temat najlepszego niskiego główkarza wszech czasów, króla płaskich podań, dwunożnego prawego rozgrywającego, nosiciela piłki, „konia roboczego” (Zapf Gebhardt), który „wyszedł z dynamiczną siłą z głębi środka pola” (Sepp Herberger), a także mistrza świata z 1954 roku.
Tak, Maxl był i jest „zasobem kulturowym” (Schamberger). Wiódł wdzięczne, spokojne życie klasy średniej – spokojne, dobroduszne, „życzliwe” (Sport-Magazin), skromne, hojne i serdeczne (według jego córki Birgit Bussinger). Pielęgnował miłość do konwersacji, a w centrum jego życia, frankońskiego na wskroś, znajdował się „Erbert”. Prawdopodobnie stąd bierze się duma i posłuszeństwo książki Bernda Sieglera. Ale jeśli twój bohater nie wypowiedział ani jednego odważnego czy mocnego stwierdzenia, co możesz zrobić?
4 maja 2025 roku, z okazji rocznicy, klub rozegrał mecz z SV Elversberg na stadionie Max-Morlock – wynik końcowy, oczywiście, brzmiał 1:3. Jutro o 13:00 FCN zainauguruje sezon meczem z SV Elversberg. Moja prognoza: 0:4. Nie mają już Morlocka. Nigdy więcej nie będą mieli Morlocka.
nd-aktuell